Po przymiarkach z kontynuacjami (tu i tam) doczekaliśmy się pełnego albumu pod nazwą Królewska konna. Rysował Kiełbus a scenarzystą był Kur. Zanim zacznę krytykować, czas napisać kilka słów o fabule. Fabuła jest iście christowska: mamy klasyczny motyw wędrówki z wykorzystaniem magicznych gadżetów tudzież artefaktów, obowiązkowo pojawiają się Zbójcerze, którzy tradycyjnie przeszkadzają i parę głównych bohaterów, którzy wchodzą w interakcje (takie mądre słowo) z kasztelanem, Lubawą, Łamignatem, Jagą i postacią wokół której kręci się intryga – Salwą, kuzynką Mirmiła (trzeba to podkreślić!). Salwa skrywa również tajemnicę a atmosfera się zagęszcza, gdy Kokosz chce wstąpić do elitarnej jednostki i… pojawia się Czarny Kaptur, złowrogi typ, który… [spoiler alert].
Opowieść jest bardzo fajna, szybko i przyjemnie się czyta. Mamy masę nawiązań, nie tylko dla starych fanów historii Christy! Pojawiają się aluzje do naszej rzeczywistości i mrugnięcia okiem do czytelnika, nie mówiąc o jednej historycznej z przyśpiewką. Wszystko to sprawia, że akcja nie zwalnia. Nie ma przegadanych kadrów. Wszyscy którzy pamiętają Kajka i Kokosza, po lekturze stwierdzą, że to bardzo dobry album. Jednocześnie oddający ducha oryginałów, jak i wnoszący sporo nowych rzeczy. Akurat sama Salwa i jej perypetie nie są najmocniejszą stroną fabuły, chociaż wędrówka wojów i przygody Kokosza zasługują na uwagę. Można by napisać: jak zwykle. A prawdziwym majstersztykiem jest „casting” na Zbójcerzy! Kreska jest okrąglutka niczym mięsień piwosza, kolory równie przyjemne dla oka. Podoba mi się umiejscowienie postaci na planach. Są duże, wyraźne i dzięki temu lepiej rozumiemy tekst.
Z uwag wszelakich, zastanawia mnie sytuacja, gdy Oferma czytał swój wiersz (udawał, że czyta? wykuł na blachę?) – wcześniej Kokosz imputuje mu, że nie umie pisać. Z drugiej strony… jak się uważnie przyjrzeć scenie z pisaniem wychodzi, że Kokosz nieco ściemnił. Tak samo zastanawia mnie, w jaki sposób Kajko i Kokosz weszli do warowni i wyszli przez nikogo nie niepokojeni („dobrze, że wartownicy są zajęci”). Lubawa z Mirmiłem później również bezproblemowo wchodzą do warowni – Lubawa użyła broni, ale te wejścia i wyjścia niezbyt dobrze świadczą o kunszcie wojskowym Zbójcerzy (wiadomo, że muszą przegrać ale ten styl!). Tyle w kwestii uwag, jakie się nieuchronnie nasunęły. Językowo mam pewne wątpliwości co do użycia kilku wyrazów, są zbyt nowoczesne i niespecjalnie pasują, chociaż rozumiem zamysł autorów (pewne umłodzieżowienie, żeby dotrzeć do nowych czytelników), podobnie jak parę wstawek Salwy. Jak jestem przy Salwie zastanawia mnie jej tytuł – księżna. To chyba zbyt poważne jak na tak młodą osóbkę? Niezbyt sensownie w kontekście przyszłych losów Salwy i problemów z potencjalnymi kandydatami do jej ręki wygląda kwestia zamachów… Do czego jeszcze mógłbym się „czepnąć”? Nie podoba mi się maniera rysowania oczu i uszu bohaterów, dziwnie wygląda fizjonomia z „nieładem” w oczach i dużymi „słuchami”. Oczywiście te detale nie przeszkodziły mi w obcowaniu z „Królewską konną” 🙂
Podsumowując: mamy bardzo udaną kontynuację i liczę na kolejne! Ocena? Mocne 8 na 10 z minusikami.