W listopadzie zajęliśmy się steampunkiem a dokładniej twórczością Marka Hoddera, który wykreował pasjonujący świat będący mieszanką miejskich legend i typowych elementów steampunku, osadzonych w świecie anglosaskim. Nietrudno się domyślić, że „skaczący Jack”, Swinburne i Burton podobali się Klubowiczom. Ale jak zawsze mieliśmy uwagi, które dotyczyły dość jednostronnego, lurowanego obrazu epoki wiktoriańskiej, epoki, będącej emanacją steampunku jako takiego.
Wiadomo, miasto, masa i maszyna, rozwój techniki i dziwnych ideologii pomieszany z… właśnie, czym? W wersji Hoddera – z miejskimi legendami i historiami alternatywnymi. Klubowicze uznali uniwersum wykreowane przez autora za zajmujące ale wiele pomysłów nie zostało rozwiniętych; akcja czasami była chaotyczna. Mnogość wątków i postaci skutecznie prowadziła do zwolnienia narracji ze szkodą dla książek. Nie wolno również zapomnieć o tym, że steampunk wykreowany przez Hoddera jest mocno lukrowany. Epoka wiktoriańska „w realu” była mocno dołującą rzeczywistością, w której nikt normalny obecnie by nie zagustował: brud, smród, ubóstwo, mroczne sekrety, eugenika. Prekursorzy darwinizmu społecznego, którzy później zafascynowali zbrodnicze ideologie XX wieku… O tym się nie wspomina. Podsumowując, mimo mankamentów cykl wyróżnia się na plus w steampunkowym świecie, chociaż w tym miejscu warto przypomnieć nazwiska Przechrzty i Piskorskiego, którzy „na polskim odcinku” stworzyli jeszcze bardziej wciągające uniwersa.