Od jakiegoś roku krążę nieśmiało wokół świata komiksu, nęcony pożyczanymi przez Kamila albumami, podjarałem się też Festiwalem Komiksu w Łodzi. Zachciało mi się czegoś własnego, po raz pierwszy od 15 lat. Stanęło na tym, że kupiłem Star Wars Mroczne Imperium. Dość bezpieczny, jak mi się wydawało wybór, jako że uniwersum Gwiezdnych Wojen uwielbiam. Poza tym, w komiksie miał się pojawić Han Solo, czyli będzie też przenajświętszy Chewbacca, więc helloł, na kolana chamy! Czy coś mogło pójść nie tak?
Zanim odpowiem na to pytanie (haa, napięcie!) zaznaczę, że żaden ze mnie ekspert. Komiksów czytałem bardzo dużo, ale też bardzo dawno temu. Jedno z drugim trochę się zeruje. Dodać do tego należy moją upośledzoną wrażliwość na sztuki wizualne, esteta ze mnie żaden. Ale nawet taki zakurzony ramol jak ja ma prawo do opinii, no i co pan z tym zrobisz (najwyżej nie przeczytasz)! Tyle tytułem wstępu, zajmijmy się samym komiksem.
Album ukazał się po raz pierwszy nakładem wydawnictwa Dark Horse Comics w 1991 r. i tu pierwsze zdziwienie, bo graficznie kojarzy mi się z latami 80′. Ale o tym będzie nieco dalej. Na polskim rynku Mroczne Imperium pojawiło się w 1997 r. nakładem wydawnictwa TM-Semic i było powszechnie krytykowane za kiepską jakość papieru. Obecne wydanie (Egmont, styczeń 2016) wydane jest na kredzie, w miękkiej oprawie i trudno do czegoś się tu przyczepić. Znalazłem chyba jedną literówkę i zaledwie parę dziwnie brzmiących zwrotów – ale całość od strony edytorskiej jest niemal bez zarzutu.
Za scenariusz odpowiada Tom Veitch i zaserwował nam dosyć poważną i surową historię. Luke Skywalker zaginął w akcji i na jego ratunek rusza wesoła kompania z Leią i Hanem Solo (oraz oczywiście Chewbaccą!) na czele. Galaktyce oczywiście znowu zagraża Wielkie Zło, wyposażone w jeszcze lepsze zabawki niż Gwiazda Śmierci i jeszcze bardziej bezwzględne. Dodatkowo nasz ostatni Jedi będzie kuszony przez ciemną stronę mocy. Hmmmm, brzmi znajomo? Niestety, to dosyć klasyczna opowieść o bohaterstwie i braterstwie (siostrzeństwie?), któremu nic nie jest straszne, opatrzone dodatkowo w dosyć patetycznie brzmiące komentarze opisujące każdą ramkę. Niby najbardziej lubimy te historie, które już znamy, a Star Warsy są już tego wybitnym potwierdzeniem, liczyłem jednak na nieco bardziej zaskakujący przebieg wydarzeń. Brakuje też nieco humoru, jak wspomniałem jest poważnie i podniośle, a suche teksty rzucane przez C3P0 i Hana Solo są…no są po prostu czerstwe. Żeby nie było jednak że tylko marudzę, akcja dzieje się wartko. Jest dynamicznie, sporo zwrotów akcji, oglądamy też kilka ciekawych i ważnych w galaktyce planet, przewija się również spora ilość lubianych przez fanów postaci. Choć z drugiej strony, ich wpływ na przebieg wydarzeń jest dość nieistotny i są chyba głównie po to by udobruchać swoich fanów (dlaczego to zrobiliście Chewiemu, się pytam? On nie jest tylko od warczenia i podawania hydrokluczy!).
Oprawa graficzna to dzieło Cama Kennediego i jego prace wzbudzają we mnie w najlepszym razie mieszane uczucia. Jego rysunki wydały mi się kanciaste, pełne ostrych krawędzi, przez co postacie wyglądają dziwnie. To że w niewielkim stopniu przypominają filmowe oryginały – to dla mnie nie problem, lubię czasami świeże spojrzenie. Bohaterowie jednak są do siebie bardzo podobni, mają dziwne proporcje ciała i czasami wyglądają karykaturalnie (główny „Zły” wygląda na niektórych ramkach jak Dracula!). Całkiem nieźle wyglądają za to kadry przedstawiające pola bitew, pełne zrujnowanych maszyn, co dobrze koresponduje z ponurym klimatem opowieści. Spora część rysunków jest niestety dość uboga w detale i w wielu miejscach komiks cieszy oko mniej niż powinien. Być może miało to swój cel i miało oddać szybkie tempo wydarzeń, niemniej ciężko przez taki brak przywiązania do szczegółu później wrócić do tego komiksu. Odnośnie oprawy graficznej trzeba jeszcze wspomnieć o kolorystyce, która wydała mi się ciekawa. Próżno tu szukać pstrokacizny, całe strony są raczej w jednym tonie i dominują raczej zimne odcienie niebieskiego, żółtego i zielonego. Czasami daje się nam też po oczach czerwienią i fioletem. Kolorystyka mocno kojarzy się z latami 80′. Nawet bardzo. Wnętrza niektórych statków i kwater oświetlone są jak jakieś zapomniane disko z gothami w środku, ale ma to swój klimat! Mi taki minimalizm jeżeli chodzi o barwy odpowiadał i pasował do mrocznej treści, ale wielu osobom może się wydać tandetny.
„Mroczne Imperium” nie rzuciło mnie na kolana, ale też nie zostawiło obojętnym. Mimo wtórności fabuły oraz nieco topornych rysunków, udało się zbudować duszną atmosferę i mroczny klimat, trochę kojarzący się z „Imperium kontratakuje”. Brakuje tu z pewnością jakiegoś zaskoczenia, widać że sięgano po sprawdzone wzorce i lubiane postacie, ale doceniam sposób w jaki ukazano konflikt, wojnę i zniszczenia jakie one niosą ze sobą. Jest to też banalny motyw, ale jednak rzadko w tym sielankowym uniwersum spotykany. Album punktuje wartką akcją, z drugiej jednak strony drażni narracją i opisywaniem tego, co właśnie widzimy na obrazku (w bardzo podniosły sposób, uhh). Sporo mankamentów, czyli ciemna strona mocy jest silna, ale mimo wszystko była to ciekawa lektura i warta polecenia fanom uniwersum SW.
Kreska jakaś znajoma taka 😉 Ale nie potrafię w tym momencie napisać z kim dokładnie się kojarzy – coś mi się kołacze, że widziałem podobne u jakiegoś PL rysownika.
Przeczytane, czas dorzucić swoje trzy grosze do recenzji.
Wielkim fanem SW nie jestem, ale fabuła wydała mi się całkiem ok. Są znane postacie, statki kosmiczne, i moc traktowana tak jak powinna być traktowana moc, a nie jakieś kosmiczne plemniki (#fuckPhantomMenace). Oczywiście całość odbita od schematu i próżno tu szukać czegoś zaskakującego, ale dawałaby radę jako niezobowiązująca rozrywka. Skąd forma przypuszczająca? Bo scenarzysta wszystko spieprzył! „Czytelnik widzi rysunek, ale przecież jest debilem, więc na wszelki wypadek niech narrator opisze to co jest na rysunku” – pewnie tak Tom Veitch sobie myślał podczas pisania. Narrator, który pieprzy coś przez cały czas, strasznie zwalnia tempo czytania psując flow historii, a na dodatek pieprzy bez sensu i niepotrzebnie. A mogło być fajnie :/ I zgadzam się że więcej humoru by tu dobrze zrobiło, komiks o laserkach, klonach, i kosmicznych rycerzach nie powinien być tak bardzo poważny. Chyba że stałby się ultra poważny i poszedłby w pastisz, to też by było dobre.
W rysunkach podobałoby mi się wszystko oprócz ludzkich twarzy, bo Cam Kennedy postanowił dać te samą minę każdej postaci w każdej scenie. Nah. Ale cała reszta szaty graficznej bardzo by mi się podobała, gdyby popracował przy niej jakiś porządny kolorysta, bo co do kolorów się z Galonem nie zgodzę. Zdominowanie całej strony jednym kolorem daje fajny efekt, ale bez przesady. Pierdolnięcie całej strony na TYLKO JEDEN kolor dla mnie było strasznie męczące, i dołączę do tych „wielu osób” którym wydaje się to tandetne.
Geez, ale hejt poleciał. No cóż, chyba mam pecha do serii „Star Wars Legendy”, bo to już drugi komiks z tego cyklu wydawniczego który przeczytałem, i raczej nie będzie trzeciego „Darth Vader i Widmowe Więzienie” też posysa. A „Mroczne Imperium” to już w ogóle jest z tego okresu komiksu amerykańskiego do którego jakoś tak czuję wstręt i obrzydzenie. Seriously, lata ’90 potrafiły dać coś tak zajebistego jak „Zrozumieć Komiks”, a mainstream wypluwał z siebie wtedy takie klasyki jak „Wolverine: Weapon X” :v