Na jednym ze spotkań naszego klubu padło kiedyś pytanie „dlaczego anime?”. Odpowiedź była wtedy zdawkowa, bo jest to zbyt gruby temat żeby ogarnąć go w 5 minut. Sagittariańscy otaku spieszą nadrobić to zaniedbanie!
Rudra
Jak zaczynać to od początku. Czemu w ogóle animacje? Najgorsze co można zrobić to stwierdzić że bajki są dla dzieci, a poważni ludzie oglądają tylko filmy/seriale live-action. Animacje są zajebiste bo dają twórcom możliwości; animatorzy mogą zrobić rzeczy których nie osiągnie się w filmie aktorskim, bo specyfika medium na to nie pozwala. Prosty przykład: wyobraźcie sobie Zwierzogród w wersji live-action. Co najmniej dziwne, prawda? Są fabuły które nie działałyby w innej formie, a jak ktoś nie chce oglądać bajeczek bo są dla dzieci to jest retardem. Banalna część za nami, czas przejść do sedna. Czemu to japońskie anime szczególnie przykuwają naszą uwagę?
Ameryka to ten drugi duży rynek wypuszczający mnóstwo animacji, więc uzasadniając moją miłość do animu będę je porównywał do bajek z USA, żeby pokazać co anime robią lepiej.
Ciągłość fabuły. [Nie dotyczy filmów pełnometrażowych] Największym, moim zdaniem, atutem anime jest ich serialowa narracja. Najpopularniejszą amerykańską kreskówką jest Batman: The Animated Series, którego każdy odcinek to oddzielna historia o Batmanie. Wiele innych zachodnich animacji robi dokładnie tak samo. Porównajmy to do popularnych anime, np. Code Geass czy Fullmetal Alchemist, które na przestrzeni kilkudziesięciu odcinków rozwijają intrygę, poszczególne wątki, psychikę bohaterów. To drugie podejście jest ciekawsze, bo scenarzyści mają czas aby opowiedzieć bardziej skomplikowaną historię, która niesie ze sobą większy ładunek emocjonalny niż fabułka zamknięta w dwudziestu minutach. Epizodyczność fabuły to najgorsze co może być. Nie obchodzi mnie co stanie się z bohaterami, skoro w następnym odcinku i tak będzie coś innego, a jeśli nie obchodzi mnie co stanie się z bohaterami to nie chce mi się oglądać kolejnych odcinków.
Oczywiście generalizuję, i zarówno w USA znajdzie się jakaś świetna, utrzymująca ciągłość fabularną seria (Avatar <3), jak i w Japonii znajdzie się coś epizodycznego (Cowboy Bebop), ale to wyjątki nie wpływające na ogół.
Kreskówki z USA to przede wszystkim komedie, superbohaterowie, i rzeczy skierowane do dzieci. Bajki dla dzieciaków przemilczmy, w komediach humor jest ważniejszy od fabuły, a superbohaterów osobiście nie lubię. Trochę lepiej jest z filmami pełnometrażowymi, ale jednak większość z nich to rzeczy na które rodzic idzie do kina z dzieckiem i oboje się dobrze bawią. Za to w anime możemy zobaczyć wszystko: od mrocznego cyberpunku, przez dramaty obyczajowe, po magiczne dziewczynki. Do tej ogromnej różnorodności gatunkowej dochodzi kompletnie inne, uwarunkowane przez różnice kulturowe, podejście do opowiadania historii. W anime są motywy i rozwiązania fabularne których gdzie indziej się nie zobaczy, i ta egzotyczność przyciąga widzów.
Anime mają też specyficzny styl graficzny, i jeśli komuś się on podoba to jest to wystarczający powód do oglądania. Szczególnie że seriale amerykańskie są często infantylne lub robione po kosztach (albo jedno i drugie). W filmach różnica jest jeszcze większa, bo nie pamiętam kiedy wyszła jakaś amerykańska animacja w 2D. Filmy w 3D oczywiście są spoko, ale ja jednak bardziej cenię sobie dobrą animację dwuwymiarową.
Porównajmy popularne rzeczy z Japonii i z USA. Kwestia wyboru; do mnie bardziej przemawia styl anime.
harpiaa
Anime swojego czasu wywoływało wiele kontrowersji nie tylko w Polsce (pamiętamy wszyscy chyba ów sławny odcinek UWAGI o zdemoralizowanych przez „Dragon Balla” nastolatkach?), w USA (prężnie działająca cenzura wszystkiego, co odbiega od radosnych, amerykańskich norm, w tym „Czarodziejki z Księżyca”) a nawet Japonii (na ten temat można popełnić oddzielny artykuł), które powodowały, że współpracownicy, rodzice i koledzy osób dotkniętych „otakizmem” zastanawiali się: „Ale anime? Po co to komu?”. Czasy strachu przed nieznanym już minęły, ale pytanie pozostaje aktualne, nie tylko dla laików, ale również dla miłośników japońskich kreskówek. Trudno nie zapytać samego siebie „czemu anime?”, widząc trzecią kopię Sword Art Online w sezonie.
Myślę, że główny powód będzie dość banalny – z przyzwyczajenia i sentymentu. Od najmłodszych lat oglądałam np. „Naruto”, „Czarodziejkę z Księżyca” czy serie amerykańskie robione w stylistyce japońskiej (nie muszę dziewczętom chyba przypominać „W.I.T.C.H.”, prawda ;), na które wówczas panował boom. Takie oglądanie od czasu do czasu rozwinęło się naturalnie w ważne hobby. I tak dzisiaj, z sezonu anime na sezon, z przyjemnością oglądam nowe serie, czując się trochę jak dziecko, czekające na nowy odcinek ulubionej kreskówki. To bardzo osobisty, ale i, jak myślę, powszechny pretekst. Po kilku latach po prostu trudno się odzwyczaić, a i nałóg wcale tak przykry nie jest.
Najciekawszą cechą anime jest zdecydowanie różnorodność tematyki. Po prostu – każdy znajdzie tu coś dla siebie. Miłośnik historii starożytnej ma uroczą serię o rzymskich termach, zapalony metalowiec może przebierać w tytułach, nie mówiąc już o licealistach płci obojga. Szczególną lukę w rynku zapełniły shouneny. Dotychczas telewizja czy seriale raczej nie dostarczały serii zawierających nie tylko akcję, ciekawych bohaterów, ale także odrobinę pikanterii, a już na pewno nie robiły tego w tak regularnej formie (bohater ma jakąś ambicję, aby ją wypełnić przeżywa liczne, bardzo rozbudowane przygody). Gdy zachodnia animacja próbowała poczynić kroki w stronę zróżnicowania tytułów („Fantastic Planet”, „Heavy metal”, „Daria”) to albo się one nie udawały, albo po prostu były ewenementem. W przypadku anime wystarczy spojrzeć choćby na liczbę gatunków czy opisy fabuł. Specyfika współczesnej kultury japońskiej sprawiła, że motywy zachodnie i charakterystyczne dla kultury wschodu połączyły się tworząc niesamowitą mieszankę. Dzięki temu możemy oglądać np. „Sekkou Boys” – anime o idolach, którzy są w rzeźbionymi popiersiami bogów i świętych.
Na pytanie „Dlaczego anime?” odpowiada też jeszcze inna ważna cecha tego medium – jego pionierskość. Odwaga z jaką Japończycy podejmują pewne motywy. Czołowym przykładem będzie tu chociażby cyberpunk. Podobny przypadek stanowią moje ukochane serie magical girls, opowiadające o grupie zaprzyjaźnionych dziewczyn, zwalczających zło. Ten powiem świeżości po szale na superbohaterów, wyeksponowanie „girl power” w bardzo konserwatywnej Japonii i w końcu – wysyp zachodnich kreskówek czerpiących z trendów w „Czarodziejce z Księżyca”. Słowem – jeśli chcesz wiedzieć, co będzie u nas popularne za 10 lat, spójrz na Japonię teraz.
Kiedy próbowałam odpowiedzieć na pytanie „dlaczego”, zdałam sobie sprawę, że jest po prostu za dużo różnych wyjaśnień. Można wspomnieć śliczną kreskę, piękne tła, „egzotyczność”, która tak odróżnia się od tego, co zazwyczaj dostajemy w telewizorze, rozbudowanych bohaterów, możliwość zrelaksowania się, niezwykle interesujące wykorzystanie możliwości jakie daje animacja jako taka w tworzeniu fabuły (Satoshi Kon, Eichii Yamamoto, Kunihiko Ikuhara), można to ciągnąć bez końca. Koniec końców jednak, wszystko rozbija się o gust odbiorcy – jak bardzo bym nie wychwalała kochanych „chińskich bajek”, nawet najbardziej otwartej osobie może nie spodobać się to, co oferuje japońska animacja – ale warto choć przyjrzeć się paru tytułom.
Cerber
Dlaczego akurat anime?
Wiele osób błędnie generalizuje animacje, jako jedynie bajki przeznaczone dla dzieci, a filmy czy też seriale od razu dopasowuję do starszych i dojrzalszych widzów. Moim zdaniem to wielki błąd zważywszy na to, że można w oby kategoriach znaleźć serie przeznaczone dla młodszych jak i te zdecydowanie kierowane ku dorosłym. Czyli, innymi słowy, zarówno w animacjach, jak i filmach można wybierać spośród wielu różnych gatunków. Dlatego też ten mylny stereotyp nie powinienem ograniczać żadnego z nas. W końcu, po co wykluczać jedno i się ograniczać skoro można mieć oba? Idąc dalej z tematem, czemu w ogóle się tym zainteresować ? Odpowiedź jest zadziwiająco prosta i mało ambitna, oczywiście, że dla rozrywki. Jak jedna seria ci się nie spodoba, to wcale nie znaczy, że wszystko są kiepskie. Mówiąc bardziej przyziemnie, jeśli nie spodoba ci się jakiś film, nielogicznym jest nazywanie całej kinematografii złą.
Kolejną sprawą, którą chciałabym poruszyć są nieograniczone możliwości animacji, które umożliwiają ujrzenie na ekranie dosłownie wszystkiego, co tylko autor sobie wymyśli, bez żadnych większych ograniczeń. W dodatku każda z serii ma swoją własną kreskę i styl, przez co wszystko tylko staje się ciekawsze. Czasem okazuje się, że daną serie oglądało się tylko że względu na przepiękną animacje, ale już raczej to zależy od gustu widza.
Ważne jest też, a przynajmniej dla mnie, że w większości serii wplątane są liczne informacje o kulturze danego kraju, czy też rejonu. Nie zauważysz, nawet kiedy, a już wiesz ile wolnych dni mają uczniowie, dowiesz się kilku podstawowych informacji o shintoizmie, poszerzysz swoją wiedzą kulinarną (z shingeki no souma wniesiesz aż nadto), oraz dowiesz się jak bardzo niebezpieczne jest schodzenie z parasolką po schodach (delikatny ukłon w stronę Another) i et cetera. Jak dla mnie same plusy.
Jeszcze jedną pozytywną stroną anime, jest to, że pojawia się wiele wątków, które z odcinka na odcinek stopniowo się nakładają, aby cała akcja nagle zawrzała w kluczowym momencie. Jak dla mnie to jest wiele ciekawsze niż żeby inny, zupełnie niezwiązany z poprzednim wątek pojawiają się w każdym kolejnym odcinku. Choć nie zamierzam tu uogólniać, zdarzają się też takie animacje, które nie mają tak przemyślanej fabuły, dlatego lepiej najpierw zapoznać się z opisem serii, przed seansem, żeby później nie mieć pretensji, że za mało ciekawe anime.
W skrócie to tyle pozostaje mi tylko wszystkich ostrzec. Jeśli raz zaczniesz i ci się spodoba, nie ma już, że tak to ujmę odwrotu.
Kiedyś nie byłem fanem anime ale chcąc nie chcąc (dzięki małej kuzynce 🙂 obejrzałem trochę wiadomych serii. Jak to w życiu, raz lepiej, raz gorzej ale na pewno była jakaś zachęta żeby grzebać dalej. Pierwszy „kontakt” był z bajkami na Polonii 1 i RTL7, tytułów masa, w tym Gigi, Tsubasa, Yattaman, Bia, Tygrysia Maska, Zorro (oglądałem sporo adaptacji i tę uważam za jedną z lepszych!) i…Tajemnicze Złote Miasta, które do dzisiaj mnie kręcą 🙂 Trudno mi jest oceniać dzisiaj poziom tych bajek bo człowiek mitologizuje swoje przeżycia z lat młodości ale skoro nadal ciekawią, to chyba nie jest aż tak źle. Co mnie uwodzi w anime, poza tymi bardziej „nieprawomyślnymi” czy fikuśnymi [:)]? Kreska, akcja i właśnie mnogość wątków i tematów. Co prawda niektóre ujęcia (głównie dotyczące historii krajów europejskich wydają się…eee, egzotyczne (chyba najlepsze określenie)-> Rodzina Trappów – ale jedno jest pewne – nie można odmówić świeżości! WITCH też podczytywałem mając już całkiem słuszne lata na karku i nie czuję się gorszy. Sama kultura japońska jest fascynująca ponieważ do wielu tematów będących u nas tabu oni podchodzą bardziej po ludzku, co nam wychowanym w kulturze samobiczowania i grzechu może wydawać się szokujące. Pytanie na ile ta kultura jest oryginalnym produktem a na ile miszmaszem powstałym w ciągu procesów rozwoju i modernizacji (np. Niemcy mieli spory wkład w unowocześnienie armii a Amerykanie po II wojnie jednak przynieśli sporo swoich patentów). Polacy też dorzucili swoją cegiełkę do rozwoju Japonii (także i na polu wywiadowczym, broni biologicznej i takie tam ale cśś…) – co nie powinno dziwić zważywszy na wspólnego wroga, Rosję.
Odjechałem daleko od tematu ale reasumując, warto [też nie lubię bajek w 3D, jakieś toto koślawe – nie mogłem patrzeć na profanację Pszczółki Mai i Smerfów…]
http://topdycha.pl/najfajniejsze-bajki-z-polonii/
Też za młodu oglądałem Kapitana Cubase, Daimosa, Yattamany i inne szlagiery z Polonii 1, także powinien ze mnie wyrosnąć mały otaku czy jak to się tam zwie – ale dupa, nic z tego! Próbowałem też oglądać później niektóre klasyki, niektóre mi się nawet podobały, ale jednak czuję że nie jest to „moja bajka” hehe. Lubię to o czym wspomniał Paweł, inny kontekst kulturowy, inne spojrzenie na sprawy społeczne, psychologiczne, seksualne. Z drugiej strony estetyka rzadko do mnie trafia, no i drażni mnie to jak pokazywane są emocje – zwłaszcza jak chodzi o smutne momenty, pompatyczność, podniosłość i melodramatyczność na całego. W sumie to dość ciekawe, bo Japończycy kojarzą się raczej z uprzejmymi i skromnymi osobami, dość cichymi i powściągliwymi – a ich bohaterowie reagują okrzykami, czy to rozpaczy czy wściekłości czy euforii. No ale stereotypy mają to do siebie, że często są błędne i może zachowania bohaterów są bliższe charakterowi przeciętnego mieszkańca wysp.
Oglądam vlogi Gonciarza, Japończycy są skromni i nieśmiali, postaci z anime nie są odzwierciedleniem rzeczywistości :p