Obojętnie, czego nie napiszę i tak powinno się wszystko zacząć od Pratchetta. Wiadomo, humor, satyra, akcja, nawiązania itd. a przede wszystkim angielski humor. Niby tak ale po co metkować, wystarczy, że wspomnę o humorystycznym fantasy i mniej więcej wiadomo, czego się spodziewać. Dodam jeszcze okładki, które w przypadku dwóch pierwszych części cyklu dobrze oddają „ducha” książek. Bla, bla, bla. Ble, bla, bla.
http://lubimyczytac.pl/cykl/1210/j-w-wells-amp-co
Z pozycjami humorystycznym zazwyczaj jest tak jak z kabaretami, trzeba natrafić na swój typ humoru bo inaczej będziemy średnio rozbawieni, znudzeni i zniesmaczeni. A wiadomo, że większość kabaretów jest denna i płaska niczym rozdeptane zabawki dla psów czy kotów tudzież wtórna jak telewizyjne przemowy ojców i matek narodu, opozycji, 'zatroskanych i wątpiących.’ To było ostrzeżenie 🙂 Albo traficie z tym typem humoru, albo i nie. W każdym razie jest to humor niebanalny, z masą nawiązań do popkultury, historii, mitologii czy literatury. I nie jest to szczególnie nużące bo pan autor się najzwyczajniej w świecie nabija.
Nie jestem fanem popkulturowych dziwadeł, rekonstrukcji, dekonstrukcji i „nowych gatunków” i mieszania taboretów z perfumami przy wtórze jęków otwieranych skrzynek z wysokogatunkowymi winami ale… tutaj wszystko ma swój sens, wdzięk i przyjemnie się czyta. A skoro się przyjemnie czyta to automatycznie wrzucamy do szufladki – czytadła. Owszem ale czytadła półkę wyżej bo jednak zmuszają do zastanowienia ponieważ sama akcja toczy się leniwie, niczym trójkątna truskawka po leżaku…
Sam pomysł pracującym w administracji wyda się średnio zabawny – po co czytać o czymś, co mamy na co dzień? Niemniej, zestawienie szarego dnia wyrobnika systemu z fantasy wydaje się w pewnym stopniu uderzające. Tym bardziej, że w świecie magii, dziwnych stworów i nadzwyczaj niespotykanych splotów okoliczności okazuje się, że świat chaotyczny, radosny i magiczny… również jest przesiąknięty magią codzienności. Magią najgorszą z możliwych. Magią nudy i biurokracji 🙂
Zanadto nie spoilerując nadmienię jedynie, że pierwsza część (jak przetrwacie) jest swoistym wprowadzeniem do cyklu. Po pierwszych wyrazach zdziwienia, śmiechu czy głupawkach przebrniemy szybko i bezboleśnie do drugiej części, która zaczyna się nie tak jak moglibyśmy się tego spodziewać (ha! punkt dla autora!) Ale nadal jest masa humoru, parodii parodii i czytadła. Trzecia część przechodzi na mroczne pozycje filozoficzne (dobra, żartowałem, ale trochę jest poważniej), autor stara się jak może i zakręca zanęcając aż w końcu zagubieni w alternatywach i zwrotnicach czasu zastanawiamy się – ale o co tak naprawdę kurde flak, chodzi. Gdzie jesteśmy do cholery i dokąd zmierzamy? Sytuacji nie poprawiają natrętne powroty Paula do Banku Umarłych. Pod koniec wydaje się, że wiemy wszystko i bach. Znowu zaskok. I bajka się skończyła. A człowiek zostaje z mętlikiem w głowie i myślawką…
Czytadło, parodia, angielski humor, dziwne artefakty, magiczne stwory i… no właśnie, co? Życie, panie i panowie. To wszystko życie!