Na spotkania autorskie zawsze idę trochę z duszą na ramieniu. Czy autor nie okaże się megagburem, albo czy nie będzie pogrywał z pytającymi? Albo czy nie okaże się nieśmiałym milczkiem, nudziarzem, czy też nie będzie po prostu wyczerpany kolejnymi spotkaniami i nie oleje swojego audytorium? Rozum mówi swoje, że przecież po to przyjeżdża żeby się wypromować, pogłębić więź z czytelnikami oraz, że to przecież osoba kulturalna, na poziomie. A jednak niepokój się utrzymuje. Na szczęście w przypadku wczorajszego spotkania moje obawy okazały się irracjonalne i niepotrzebne, a sam Łukasz Orbitowski okazał się bezpośrednim i szczerym facetem, ze sporą wiedzą i…kilkoma lukami w pamięci (hehehe).
Pytania zebranych były różne, przeważały jednak te związane z warsztatem pisarza i procesem powstawania książek. Autor przyznał, że chciał wydać wznowienie „Wigilijnych psów” jeszcze przed otrzymaniem Paszportu Polityki, jednak wydawca zaproponował nakład w wysokości 2 tys. egzemplarzy, przez co zrezygnował z tego pomysłu. Po otrzymaniu nagrody sytuacja oczywiście uległa zmianie, a z ciekawych rzeczy okazało się że Orbitowski nie miał dostępu do swoich tekstów, musiał je więc pobrać z…Chomika. Gdy padały pytania o konkretne opowiadania z tego zbioru, pisarz z rozbrajającą szczerością powiedział, że nie pamięta wszystkich inspiracji. Podkreślał też, że poza kosmetyką i edytorskimi wpadkami nie ingerował w tekst, nie dopuszczał możliwości przepisania tych fragmentów, które sam dziś napisałby inaczej. Wspomniał też, że gdy zbiór powstawał, wydawało mu się że opisuje on sytuacje i osoby, które są takie jak inne, a później często spotykał się z komentarzami, że jest dokładnie odwrotnie, że bohaterowie są niezwykli, postrzegają i czują inaczej. Była to dla autora zaskakująca weryfikacja własnej percepcji.
Z innych kwestii pytano jeszcze o osoby pomagające pisarzowi w osiągnięciu sukcesu. Tutaj okazało się, że choć pisanie to zajęcie samotnicze, to jednak bez odpowiedniego otoczenia autor przyznał, że tyle by nie osiągnął. Odnośnie inspiracji literackich autor podzielił swoje lektury na 3 grupy. Pierwsza, związana z pisaniem (czyli potrzebna do researchu), druga czyli utwory podsyłane przez kolegów po fachu, w końcu trzecia tworzona przez książki czytane dla przyjemności (dominowała klasyka). Sytuację materialną pisarzy w Polsce Orbitowski ocenił jako niezłą, przynajmniej w odniesieniu do siebie. Opowiedział też, że zaraz po otrzymaniu Paszportu pojawiła się oferta by został twarzą…Axe’a, na co nie był w stanie odpowiedzieć przez napad śmiechu.
Jednemu z moich kolegów udało się chyba trochę zaskoczyć pisarza, przyniósł on bowiem pierwszy wydany zbiór autora „Złe wybrzeża”. Podpytywał on też pisarza o działalność publicystyczną w magazynie „Noise” oraz czy możemy oczekiwać rozszerzenia tego pola działalności – częściowo tak, choć nie o teksty związane z muzyką, Orbitowski będzie tam bowiem niedługo pisał o grach video.
Co do nowej, dopiero powstającej książki – możemy jej się spodziewać w 2017 roku, tytuł na tę chwilę to „Exodus”. Będzie ona o młodym mężczyźnie, który jednego dnia prowadzi ułożone życie, by nagle zostać rzuconym w pozbawioną wygód podróż po Europie.
Podpytałem też naszego gościa o cykl „Pies i Klecha”, czemu nie jest kontynuowany i czemu już tak nie pisze. Autor już tradycyjnie odżegnywał się od pisania fantastyki, przy całej swojej sympatii do tego gatunku, teraz chce się skupić na innej działalności. Sam cykl był owocem współpracy z Jarosławem Urbaniukiem. Celem obu panów było uchwycenie mitu założycielskiego III RP, uważali że to ostatni moment żeby to zrobić, bo jak nie oni to ktoś inny zaraz tym się zajmie i sprawa umknie im sprzed nosa. Urbaniuk miał dostarczać konspekty, a Orbitowski miał zająć się stroną pisarską. Po drugim tomie panowie się poróżnili, poszło o tempo pracy. Autor „Innej duszy” naciskał by tworzyć jak najszybciej, a jego kolega tracił zainteresowanie sprawą. Nasz gość twierdził, że chciałby wrócić do tematu, ale tylko wspólnie, ewentualnie mógłby oddać też ten tekst koledze do dokończenia samodzielnie, kolejnych części jednak póki co nie widać. Nie ukrywał też, że ma już w głowie kilka projektów, plany swojej działalności pisarskiej do 2019 i zwyczajnie nie starcza mu czasu na taki powrót. Nadmienił też, że współpraca z nim kiedyś była mordęgą, a dziś jest już zapewne torturą.
Poprosiłem pod koniec o opinię na temat „złych filmów”, którymi to zajmiemy się na następnym spotkaniu KMFu. Orbitowski przyznał, że dawniej oglądał mnóstwo tego typu produkcji, na samych „Crittersach” był 7 razy w kinie, a za największe zło gatunku uważa „The Room” i „Pink Flamingos”. Obecnie jednak nie ogląda i nie śledzi tego typu produkcji, tłumacząc to przesytem i chęcią pooglądania dla odmiany „dobrych” filmów (skoro przez połowę życia oglądał same najgorsze). Na pytanie o przyczynę popularności tego typu „dziełek” pisarz nie widział jednoznacznego powodu, powiedział jednak, że na pewno dla producentów tego typu przedsięwzięcia na pewno są w oczywisty sposób łatwiejsze do zrealizowania, tańsze i obarczone mniejszym ryzykiem, kalkulacja ekonomiczna jest na pewno nie bez znaczenia.
Relacja rozrosła się do większych rozmiarów niż oczekiwałem, więc chociaż zakończenie będzie krótkie. Dobre spotkanie, ciekawa osoba twórcy, miła atmosfera zapewniona przez pracowników biblioteki – czego chcieć więcej. Czekamy na kolejne spotkania!
Zdjęcia: Anna Sikora (dziękujemy bardzo!)
O wizycie Łukasza Orbitowskiego można też poczytać tu, tu i tu.
Ha! Jest szansa na nowego Psa i klechę 😉