Barok to epoka przerostu formy nad treścią i rozkwitu sztuki. Co ma z tym wspólnego „Artemizją”? Poza główną bohaterką… Absolutnie nic.
Barok był epoką niespokojną. Trwała wojna trzydziestoletnia. W Anglii wybuchła wojna domowa, w Palermo i Neapolu powstanie ludowe. A u nas powstanie Chmielnickiego, szwedzki potop i wielka wojna północna. Ale pamiętajmy, że w baroku dokonano wyraźnego postępu w dziedzinie sztuki, zwłaszcza na polu malarstwa. Twarze wreszcie nabrały ekspresji, tkaniny układały się jak prawdziwe, a gra światła i cienia jest wzorem nawet dla dzisiejszych twórców. Jaką kreskę może nam dać komiks na podstawie życia najsłynniejszej malarki epoki? Okazuje się, że rysunki na poziomie dziecka z podstawówki. Autorki rysują jakby chciały, a nie mogły. Gdyby nie miały już określonego dorobku artystycznego to mógłbym usiłować ratować kreskę odniesieniami do sztuki nowoczesnej jak prymitywizm. Jednak bez trudu jestem w stanie znaleźć w Internecie ich prace odznaczające się sporym kunsztem. Rysunki w komiksie są po prostu prymitywne. Zdobienia są skromne, a gry światła i cienia pojawiają się rzadko, a jak już są to wyglądają szkaradnie. Ponad miernotę wybija się jedynie panorama miasta, lecz to też nie jest coś wybitnego.
Czas na odrobinę informacji. Artemizja Gentileschi dorastała w Rzymie jako najstarsza córka i jedyne utalentowane dziecko Orazia Gentileschiego ze szkoły Caravaggia. Jej edukację powierzono Agostino Tassiemu, który kilkukrotnie wykorzystał ją seksualnie. Obiecywał jej małżeństwo, ale gdy stało się jasne, że to mrzonki, rodzina Artemizji wytoczyła mu proces, podczas którego dziewczynę poddano torturom. Po wygranym procesie wyszła za mąż i wyjechała do Florencji, by potem ją opuścić rozstając się z małżonkiem. Potem mieszkała w takich miastach jak Wenecja, Londyn oraz Neapol i wszędzie utrzymywała się ze sztuki. Po tym skróconym życiorysie widzimy, że nie była to przeciętna osoba.
Scenariusz zasadniczo odpowiada faktom historycznym, jednak fabularna Artemizja skupia się na opowiadaniu córce jak podli są mężczyźni, jak bardzo było jej źle, a wszystko dlatego że jest kobietą, faktycznie przekazując czytelnikowi swoje emocje. A tak naprawdę to powinna rozpaczać nad tym, jak bardzo jej rodzina nie zna się na ludziach. Jej edukację w pewnym momencie przekazano osobie słynącej z lubieżności i do tego czasu mającej już na koncie rozboje oraz kilka odsiadek w więzieniu. Sama Artemizja też nie jest święta. Zupełnie nie budzi sympatii. Robi wrażenie osoby zawziętej, złośliwej i antypatycznej. Sama przyznaje, że wdaje się w związki pozamałżeńskie. W wielu momentach tego krótkiego przecież komiksu przebija jawna mizoandria.
Za „Artemizję” odpowiada duet dwóch francuskich artystek. Tamia Baudouin mieszka w Japonii. Specjalizuje się w komiksie, ale współpracuje też ze światem mody. Nathalie Ferlut związała życie z sztuką audiowizualną wyjątkowo wcześnie. Maturę zdała ze sztuk plastycznych, a potem studiowała historię sztuki, techniki audiowizualne i budowę makiet. Jest autorką plakatów, grafik, kartek okolicznościowych i ilustracji. Pisze scenariusze komiksowe i udziela się w projektach skierowanych zarówno dla dzieci, jak i dorosłych.
Jest to pierwszy komiks wydany przez Wydawnictwo Marginesy na moim kanale. Pierwotnie wydano go w języku francuskim w 2017 roku, a w Polsce błyskawicznie bo już dwa lata później. Okładka jest twarda. Przód przedstawia obraz „Judyta odcinająca głowę Holofernesowi” zasłonięty zieloną kotarą, na której umieszczono szkaradny rysunek mający przedstawiać główną bohaterkę w czerwonej sukni. Z tyłu mamy skrócony opis w ozdobnym ornamencie. Komiks liczy jedynie 102 strony papieru offsetowego. Na końcu dodano „Garść faktów” o najważniejszych postaciach.
W każdej epoce, jeśli ktoś chciał podnieść głowę ponad przeciętność, to spotykał całkiem spory tłum chcący mu ją utrącić. Sztuka polega na tym, aby się nie dać i robić swoje. Właśnie takich ludzi pamięta historia. Artemizja była osobą nieprzeciętną, która wielokrotnie dostawała pomoc otoczenia, dzięki czemu dziś jest czołową malarką wczesnego baroku. Wystarczy porównać jej obrazy z okresu wczesnego jak „Zuzanna i strzelcy” i średniego jak „Judyta ze służącą” oraz późnego jak „Autoportret jako alegoria malarstwa”, aby dostrzec jak bardzo rozwinęła się pod patronatem Medyceuszy i korony brytyjskiej. Z tego powodu przedstawianie jej jako ofiary mizoginicznego społeczeństwa zwyczajnie mija się z celem. Choć właśnie tak chcą ją widzieć radykalne środowiska feministyczne. W komiksie wielokrotnie rozpacza się nad tym, że kobiety przy negocjacji zlecenia i zakupie pigmentów musiały korzystać z pośrednictwa mężczyzn. Mogły malować tylko portrety i martwą naturę. Jednak nigdzie nie znalazłem zasadniczej informacji. Może im to odpowiadało. Powierzając komuś ten przykry obowiązek użerania się z kontrahentami mogły skupić się na sztuce, a w zaciszu pracowni malować co tylko chciały. Artemizja poszła własną drogą zyskując wsparcie możnych protektorów. Nie będę ukrywał, że nie przepadam za tym typem literatury feministycznej, w której bohaterka cały czas użala się nad sobą ponieważ jest kobietą, a jednocześnie wygrywa absolutnie wszystko co jest do wygrania, a nawet więcej – jak tutaj. Niektóre wątki mogą z dzisiejszej perspektywy wydawać się drastyczne. Jednak w danym okresie historycznym tak nie było. Wymuszanie zeznań torturami w tych czasach nie było niczym nadzwyczajnym. Zdarza się to nawet w XXI wieku.
Komu polecić? „Artemizja” zainteresuje chyba tylko dwie grupy. Pasjonatów historii sztuki i radykalne feministki. Reszta przejdzie obojętnie już obok samej okładki zwiastującej wizualne rozczarowanie w środku. Wydźwięk komiksu też jest drażniący. Jedyne co go ratuje to bycie biografią i bardzo dobre, choć cienkie, wydanie. W porównaniu z nią wolę wziąć pierwszą z brzegu mangę shojo, albo jeszcze lepiej josei i doświadczyć treści skierowanych do płci pięknej w sposób mniej nachalny, a przede wszystkim będzie to lepiej narysowane.
Plusy:
– biografia.
Minusy:
– irytująca bohaterka,
– nachalna propaganda,
– obraza dla sztuki epoki.
Fabuła: 1/3
Grafika: 1/3
Wydanie: 3/3
Ocena: 3/10.
Recenzja Mario na kanale Komiksem po łapach: