To chyba najgłośniejszy serialowy tytuł tych wakacji. O Stranger Things pisano dużo i dobrze, chwalono przede wszystkim oddanie atmosfery lat ’80 oraz liczne nawiązania do produkcji kinowych z tamtego okresu. Krótka, licząca osiem odcinków seria jest mieszanką cytatów z kilkunastu klasyków filmowych, dorzucono też sporo motywów charakterystycznych dla prozy Stephena Kinga. Dostajemy opowieść z pogranicza przygody i grozy z elementami horroru, od której ciężko się oderwać! Całość pochłonąłem w trzy wieczory i choć mam pewne zastrzeżenia, na pewno nie był to czas stracony.
Produkcja Netflixa nie wyróżnia się formą, nie zastosowano też żadnych narracyjnych tricków. Historia opowiadana jest wg starej szkoły, tzn. liniowo i chronologicznie, czasem trafi się krótka retrospekcja, ale całość jest łatwa w odbiorze. Żadnych zagubionych tożsamości, zmiennych punktów widzenia, dziwacznych ujęć, wielowątkowości i piętrowej narracji. Prosta historia i klasyczne środki wyrazu, nawet czołówka pozbawiona jest „wodotrysków” (choć motyw muzyczny jest świetny). Dla jednych takie podejście będzie miłą odmianą po różnych „odjechanych” seriach, inni będą narzekać na wtórność – mi mało odkrywcza forma nie przeszkadzała i dość szybko wciągnąłem się w śledzenie wydarzeń. Serial ma świetną i bardzo klimatyczną ścieżkę dźwiękową, będącą połączeniem minimalistycznej elektroniki i nowoczesnych brzmień. Oprawa graficzna jest poprawna, ujęcia cieszą oko, mogę się tylko przyczepić do CGI z ostatnich odcinków, które wyglądają na niedopieszczone.
Główni bohaterowie to czwórka dzieciaków z przedmieścia, typowe młodociane „nerdy” obrywające od „sportowców”, kochające naukę, komiksy, gry RPG i horrory. Pewnego wieczoru jeden z nich przepada bez śladu i nasza grupka robi co może, by go odszukać. Nie zdradzając zbyt wiele napiszę tylko, że kolejne elementy zagadki odsłaniane są w osobnych „śledztwach” prowadzonych przez trzy pokolenia (rówieśnicy – starsze rodzeństwo – dorośli). Uwaga skupia się jednak głównie na najmłodszych postaciach. I tu ukłony z mojej strony – młodzi aktorzy grają naprawdę dobrze! Na tyle, że moim zdaniem blado przy nich wypada najgłośniejsze nazwisko tego projektu Winona Ryder! Wyróżnia się szczególnie kreacja pewnego młodziana, który pozbawiony jest kompletnego uzębienia, chłopak jest po prostu kapitalny! Z reszty obsady najbardziej odpowiadał mi aktor grający szeryfa, reszta robi solidną, ale pozbawioną blasku robotę. Muszę tu jednak też pomarudzić – postacie są niestety dość sztampowe. Jest to zapewne zamysł twórców aby podkreślić „niezwykłość” pewnych zdarzeń dookoła naszych bohaterów – ciężko jednak znaleźć jakąś postać, która budzi silniejsze emocje i do której się przywiązujemy.
„Stranger Things” to wspaniale wykonany hołd dla produkcji z dawnych lat. Odniesień do Carpentera, Cravena czy Spielberga jest tu od groma. Co rusz w tle kadrów widzimy plakaty filmowe, bohaterowie wspominają książki Stephena Kinga, pojawiają się też sceny niemal wyjęte z innych filmów i mrugnięcia okiem do widza (np. dziewczynki przy Elm Street). Jest to z pewnością granie na sentymentach obecnych 30- i 40-latków, ale uczynione z takim wdziękiem, że ciężko się temu oprzeć. Gdyby nie muzyka można by ulec wrażeniu, że serial powstał w latach 80. ubiegłego wieku. Wiele osób tęskni za tego typu kinem, mi też taki powrót sprawił sporo frajdy. Tylko, że…
Co tu dużo pisać, jest to czysto odtwórcze. Autorzy nie pokusili się o mocniejsze zamieszanie w popkulturowym kotle (tak jak np. Tarantino), nie dostajemy więc tu żadnej nowej jakości. Fabuła dość szybko staje się przewidywalna, a bohaterowie są archetypiczni (o czym wspominałem wyżej) – ciężko tu o zaskoczenie. To wszystko są dobre wzorce – tyle że już mocno wyeksploatowane. Produkcja Netflixa trochę męczyła mnie tym kurczowym trzymaniem się schematu, szkoda że twórcy nie zdecydowali się na zmienienie reguł gry chociaż w jednym miejscu.
Pomarudziłem i pokręciłem nosem na wtórność, ale mimo wszystko „Stranger Things” to bardzo dobry serial. Przygody bohaterów wciągają, nawet jeżeli spodziewamy się co ich spotka. Ważne jest przecież nie tylko co dana historia zawiera, ale też jak jest opowiadana – a z tym poradzono sobie świetnie. Zachęcam do oglądania, zwłaszcza tych których ominęły starsze produkcje, tu dostaniecie przegląd tego co najbardziej charakterystyczne dla kina przygodowego i grozy z lat 80. A jeżeli się spodoba, można zawsze w oczekiwaniu na zapowiedziany drugi sezon obejrzeć pierwowzory!
Moja ocena 7/10.
W poprzednim odcinku:
Wkręcam się. Nawet nawet. Się mi podoba 🙂 Chociaż najazdy kamer mniej…