Na sto dwudziestym spotkaniu Klubu zastanawialiśmy się, co będzie dalej ze znanymi uniwersami (Sapkowski, Martin, Rowling). Niektórzy z nas byli umiarkowanymi optymistami i uważali, że być może dostąpimy jeszcze zaszczytu obcowania z książkami wytworzonymi przez wspomnianych pisarzy. Czy będzie to ciekawa lektura i wartościowa? To już inna kwestia… Większość z nas jest raczej pesymistami co do dalszych planów literackich autorów – artysta głodny jest o wiele bardziej płodny, jak mawiał klasyk – w związku z tym trudno wymagać, żeby spełnieni finansowo (i być może artystycznie) autorzy wyprodukowali kolejne wciągające pozycje dla fanów.
W przypadku Martina mało kto wierzy w dalszy ciąg. W zgodnej opinii uczestników uniwersum to już się raczej nie rozkręci – tutaj pojawia się ważna kwestia odnosząca się i do innych pisarzy, co stanie się z postaciami i cyklami po śmierci autorów: czy uniwersa rozejdą się „po kościach” lub znikną, bo nie będzie kontynuatorów, czy marka zostanie przejęta i… uratowana ze zmianami albo kompletnie wykoślawiona, co w konsekwencji spowoduje odpływ fanów, widzów i czytelników.
Wiadomo, że to wszystko stanowi nie grę o tron, lecz raczej grę o kasę. Wielką kasę. Innym rozwiązaniem jest tradycyjny myk pisarski, czyli zatrudnienie tzw. ghostwriterów i/lub osób ze znanymi nazwiskami, aby dokańczali szkice mistrzów. Rolą autorów w tym przypadku jest głównie „dawanie nazwiska” na okładce. Oczywistą oczywistością jest także fakt, że obojętnie od kierunku rozwoju czy stagnacji w uniwersach, pojawi się szansa na fanfiki. I być może niektóre zostaną zaakceptowane przez odbiorców.
Dla odmiany, uniwersum Wiedźmina jest rozwojowe. Obojętnie, co sam autor jeszcze stworzy lub nie, cykl ma szansę się rozkręcić, szczególnie na fali popularności serialu. Może powstać jakiś zbiór opowiadań czy „hołd dla” – czyli składaki lub książki drugiej kategorii obliczone głównie na podtrzymywanie klimatu i wyciągnięcie ostatnich złotówek i dolarów od fanów.
Dyskusję zakończyliśmy przeskakując z Harry’ego Pottera na Gwiezdne Wojny (4 maja!) i… Tolkiena oraz dość smutną, ale jakże prawdziwą, konstatacją, że twórcy często mają swój renesans sławy i uznania dopiero po śmierci.
Opinia Tomka (TS):
„Każdy chyba ma swój ulubiony świat i swojego bohatera, którego losy śledzi. W dzisiejszych czasach można spotkać klany rodzinne, które strzegą kanonu, by odbiorca był pewny, że jego bohaterowie nie są zagrożeni przez wielkie korporacje pragnące wycisnąć każdy grosz z uniwersum. Przykładem rodziny strzegącej praw jest Tolkien Estate, a korporacją chociażby Disney, który wyciska każdy cent ze świata Star Wars. Ja sam martwię się o mój ulubiony świat i bohaterów krainy nigdy-nigdy Andrzeja Sapkowskiego.
Rozmowa była bardzo ciekawa, poruszyliśmy wiele kwestii – od firm, które dbają o odbiorcę i jakość produktów wypuszczanych na rynek, po przykłady lekceważenia. Jako odbiorcy niestety jesteśmy zależni od właścicieli praw do tytułu, utworu i często po śmierci autora to od nich zależy co stanie się z tym światem. Dzisiejszy świat, który zaczął galopować coraz szybciej – niestety o tym zapomina. Ciągła pogoń za nowościami, za podobaniem się, powoduje, że fani często mają mieszane uczucia odnośnie utworu czy dzieła. Dla klubowiczów wielkim rozczarowaniem były losy Harry’ego Pottera i kontynuacji, jakie J. K. Rowling wydała czy to w formie prequela, czy sequela (H.P. i Przeklęte dziecko).
Poruszyliśmy także kwestię gier komputerowych i słynnej gry MMO-RPG World of Warcraft, gdzie w natłoku dodatków już chyba pogubili się sami twórcy… Spotkanie zakończyliśmy stwierdzeniem, że nie ma prostej reguły, że firmy mając prawa do tytułów zawsze popsują produkt. Wszystko zależy od czynnika ludzkiego – od ludzi, którzy trzymają pieczę nad prawami i to na nich spoczywa odpowiedzialność za uniwersa, które lubimy, podziwiamy, których losami się emocjonujemy”.