Pierwszy tom nowej serii prezentuje się smacznie. Realistyczna i dynamiczna kreska oraz odwzorowanie ludzkich twarzy z jej wszystkimi możliwymi wariantami odczuć powodują, że komiks łyka się szybko, chociaż tematyka nie jest specjalnie optymistyczna. Mamy tradycyjnie podaną sytuację „w” – wpadamy znienacka w sytuację już wykreowaną i musimy zastanowić się, kto, z kim i dlaczego.
Autorzy nie dają nam chwili oddechu, bo akcja jest nakreślona zamaszyście i sensownie dawkowana. Początkowo sposób ukazania sytuacji po katastrofie był lekko denerwujący – mamy tajemnicę i dziwne zdarzenie, które dotknęło Filadelfię. Tysiące ludzi zginęło, gdy część miasta przeniosła się do innego wymiaru. W zamian miasto otrzymało kawałek świata z mniej przyjemnymi żyjątkami. I jest zona. Niczym w znanej nam serii. Badacze, awanturnicy i ziemcy, którzy zostali w obcym środowisku, ale przecież dla nich to dom… Dylematy moralne – kto może decydować kogo uratujemy – czy mamy do tego prawo? Uratowani z otchłani (czy faktycznie?) mają problemy z adaptacją – w psychice zostaje osad. Dlaczego – skoro wrócili „do siebie”? A może już nie są 100% ludźmi – może są… lepsi? Emocje i relacje międzyludzkie są pokazane w nieco inny niż zwykle sposób: sporo sytuacji jest patowych i bohaterowie nie czują (nie mogą?) się na siłach, żeby to zmienić. Jest to jednocześnie wadą i zaletą „Pieśni” ponieważ nie zamyka innych wątków.
Jeden z gości nie potrafi się pogodzić z obojętnością społeczeństwa („żyjmy dalej”, „machnijmy pomnik”) i wyprawia się do Obliviona, żeby szukać pozostałych ludzkich istnień. Dowiadujemy się, że jego intencje mogą nie być do końca czyste – ma interes, szuka brata. I właśnie poszukiwaniom brata jest poświęcona spora część pierwszego tomu. Ów pan, Nathan Cole ma ekipę (specyficzną), która mu pomaga. W tle mamy rządowe agendy i spiski. Zakończenie mnie zaskoczyło i jest sensowne – wcześniejsza wiedza na temat zajścia była dawkowana kropelkowo i raczej na zasadzie – jeśli nie potrzeba wiedzieć (a zazwyczaj nie potrzeba) – to nikt nie będzie wiedział 😉
Pisałem już o dobrze oddanych fizjonomiach, ale mutanty czy insze potwory również są ładnie (głupio zabrzmiało) narysowane i budują klimat niepokoju, chociaż bardziej im współczujemy niż się ich boimy. Do kompletu brakuje kretów i buntu, ale sądzę, że w kolejnej części uchylą nam rąbka tajemnicy i dowiemy się jeszcze więcej o bohaterze, który okaże się być…[spoiler] i ma jeszcze jeden interes w zonie. Komiks początkowo wydaje się być przewidywalny do bólu i wykorzystuje stare patenty postapo. Z każdą stroną wiemy więcej (chociaż i tak niewiele) i pod sam koniec następuje małe bum. Warto ze względu na potwory i… zakończenie otwierające pole do rozmaitych myślawek.
One thought on “Oblivion Song – Pieśń otchłani”