Jak zaczęła się twoja przygoda z fantastyką?
Od kiedy pamiętam interesowała mnie tematyka baśniowa. Warto wiedzieć, że kiedy zaczynałem czytać (pod koniec lat 60.) termin „fantasy” nie istniał i w Polsce nie istniała tego typu literatura (oprócz Tolkiena – Hobbit i Władca Pierścienia ukazały się pod koniec lat 60., ale były praktycznie nieznane). Były baśnie i legendy – nawet sporo tego było – różnych narodów. Czytałem je z wypiekami na twarzy. Potem dorwałem „O czym szumią wierzby” i szalenie mi się to spodobało. Byłem w czwartej klasie podstawówki – nauczycielka zabrała mi tę książkę, bo czytałem… w czasie lekcji pod ławką :} Dwa lata później zetknąłem się z Hobbitem i… odleciałem. To była baśń i zarazem nie baśń. Czułem, że jest to coś więcej. Mam ten egzemplarz Hobbita do dzisiaj – kompletnie zaczytany, bez okładek, rozlatujący się. Potem już poszło: Broszkiewicz z Wielką, Większą i Największą oraz z Tymi z 10 tysiąca, Szklarski z jego Profesorem Rawą, Boruń i Trepka z ich trylogią. No i opowiadania drukowane w Młodym Techniku. Na wakacjach po szkole podstawowej, wpadły mi w ręce Rakietowe Szlaki – wydane w 1958 roku wspaniałe opowiadania amerykańskie. I wtedy zrozumiałem, że to jest to, co chcę czytać jak najczęściej. No i czytałem i czytam do dzisiaj.
Jak odbierasz twórczość J.R.R. Tolkiena?
Jak pisałem Tolkien to moja miłość od pierwszego wejrzenia. W bibliotece w moim mieście nie był tylko Hobbit. Kiedy go przeczytałem (zresztą nie z biblioteki – dostałem książkę w prezencie), nie miałem pojęcia, że ten świat nie kończy się na Bilbo Bagginsie. Dopiero dwa lata później, w innym mieście w bibliotece, przeglądając książki, dostrzegłem znajome imiona: Gandalf, Bilbo. Z niedowierzaniem zobaczyłem że jest to trylogia. Oczywiście wypożyczyłem ją i w ten sposób, wakacyjny pobyt u cioci przeciągnął się o kilka dni. Kiedy po skończeniu liceum zacząłem pracować w bibliotece w moim mieście odkryłem, że cała trylogia była w księgozbiorze, jednak znajdowała się… w magazynie. Dlaczego? Ano po prostu była za rzadko wypożyczana, więc żeby zrobić miejsce na półkach wyrzucono ją z wypożyczalni do magazynu (taka była wówczas praktyka). Tolkien pozostaje do dzisiaj moją największą miłością jeśli chodzi o fantasy. Uważam, że przekazuje w swojej twórczości nie tylko przestrogę przed totalitaryzmem ale też, nie unikając pokazywania ludzkich słabości, wskazuje drogę do walki ze złem.
Jak wyglądał rynek książek fantastyki w latach 70.?
Trudno właściwie mówić o „rynku”. Na palcach jednej ręki można policzyć wydawnictwa, które fantastykę publikowały: Wydawnictwo Literackie (Lem), Iskry, Czytelnik, Nasza Księgarnia, Śląsk – i to chyba wszystko. Ukazywało się mało i zmieniało się to bardzo powoli – wyraźny wzrost nastąpił dopiero w lach 90. W ciągu roku ukazywało się kilka – góra, kilkanaście tytułów. Były to przeważnie dzieła autorów polskich lub radzieckich. Z rzadka z tzw. Zachodu. Chlubnym wyjątkiem był almanach Kroki w nieznane, którego 6 tomów ukazało się w latach 1970-1976. Książki z fantastyką znikały z księgarń w tempie błyskawicznym. Ja na szczęście miałem zaprzyjaźnione panie i w księgarni i w Empiku, więc kupowałem wszystko, co się ukazało. Ciekawostką dla dzisiejszych czytelników były nakłady. Podstawowym nakładem było… 10 tys. Ale fantastyka ukazywała się w dużo większych nakładach 20, 50, a i 100 tys. się zdarzało. I to wszystko się sprzedawało.
Kogo wtedy czytano? Jakie książki wtedy były popularne?
Właściwie czytano wszystko, co się ukazywało. Nie istniał podział na podgatunki. Fantastyka kojarzyła się z jej królem – Stanisławem Lemem. No i Lema się czytało oczywiście. Raz wydana trylogia Borunia i Trepki była trudno dostępna. Czytano polskich autorów: Broszkiewicza, Peteckiego, opowiadania Zajdla (pierwsza jego powieść ukazała się w roku 1980). Bardzo popularni byli bracia Strugaccy, lubiany Kirył Bułyczow. Z zachodnich autorów oczywiście Ray Bradbury, Isaac Asimov, Arthur C. Clarke.
Czy znasz jakichś zapomnianych pisarzy epoki PRL-u?
Tak, są tacy. Jednym z bardzo niedocenianych jest Bohdan Petecki. Napisał kilka świetnych powieści w głównym nurcie SF, a potem pisał to, co dzisiaj nazywamy young adults. Szkoda, że się o nim teraz nie wspomina. Jest Andrzej Czechowski, który wydał tylko jeden zbiór opowiadań – świetnych na tamte czasy. Jest Konrad Fiałkowski – absolutnie zapomniany autor wielu opowiadań i kilku powieści. I oczywiście Adam Snerg Wiśniewski – jego powieść Robot została uznana za najlepszą książkę trzydziestolecia powojennego pokonując wszystkie książki… Lema. Tutaj ciekawostka – autor był pierwowzorem bohatera Limes Inferior Zajdla (Adi Sneer Cherryson). Tych autorów jest wielu – trudno ich wszystkich wymienić. Mam nadzieję, że ktoś z literaturoznawców napisze nową wersję Leksykonu Polskiej Literatury Fantastycznonaukowej, który w 1990 roku ukazał się nakładem Wydawnictwa Poznańskiego. Jego autorzy – Andrzej Niewiadowski i Antoni Smuszkiewicz – stworzyli świetną pozycję przedstawiającą polskich autorów i wyjaśniającą terminy używane w SF. Polecam, jeśli ktoś dotrze do tej pozycji.
Gdzie wtedy można było poznać literaturę gatunku?
W zasadzie nie istniało nic takiego jak literatura gatunku. Kojarzę dwie pozycje: Fantastyka i futurologia Stanisława Lema i wydana przez Iskry, autorstwa Julija Kagarlickiego – Co to jest fantastyka naukowa? Żadnych innych opracowań sobie nie przypominam szczerze mówiąc.
W księgarni i biblioteki oczywiście. Z tym, że jak pisałem, księgarnie trzeba było odwiedzać bardzo często, żeby nie przegapić jakiejś książki, która mogła się rozejść dosłownie w ciągu jednego dnia (ja bywałem tam codziennie w drodze ze szkoły do domu). Biblioteki owszem, kupowały nowości, ale wprowadzano je do księgozbioru ze sporym opóźnieniem.
Jak szukałeś informacji o pisarzach w tamtym czasie?
Oczywiście Internet wtedy nie istniał. Nie istniał też jeszcze miesięcznik Fantastyka. Nie było żadnych audycji telewizyjnych czy radiowych na temat SF. Jedynym źródłem informacji była nieoceniona Fantastyka i futurologia Lema. No może przesadzam – istniały jeszcze czasopisma publikujące opowiadania SF i one czasami pisały jakieś krótkie notki o autorach.
Młody Technik, Przekrój – jakie inne czasopisma trafiały do młodych?
Jak rozumiem pytasz w kontekście drukowanych tam opowiadań SF. Oczywiście Młody Technik był kultowy. Kupowałem go nie tylko dla opowiadań. To było naprawdę dobrze redagowane pismo zawierające mnóstwo ciekawych informacji technicznych i naukowych.
Ale to nie było jedyne takie pismo. Miesięcznik Problemy także drukował opowiadania SF i często trafiały się tam opowiadania autorów zachodnich. Opowiadania drukował także Przegląd Techniczny i łódzkie Odgłosy.
Dzięki za wspaniałą podróż w czasie i rys historyczny „starego” fandomu z realiami epoki PRL! Przy okazji warto się zainteresować zapomnianymi dzisiaj pisarzami, których wymieniłeś. Pomijając niektóre elementy to nadal jest dobrze napisana fantastyka!