Szkielety, szkielety i jeszcze raz szkielety. Cała masa szkieletów oddających się dziwnym zajęciom, a przy okazji jakże ziemskim, chociaż trudno stwierdzić po co szkielety miałyby coś pić i to jeszcze napoje, które są trujące… Dodając do tego odjazdową kreskę z gotyckimi inklinacjami otrzymujemy doskonały integral na długie jesienne wieczory. W końcu, każdego z nas interesuje (lub będzie interesować) co jest dalej po zakończeniu wędrówki na tym łez padole.
A wizja autora jest mocna, dziwna i bardzo dziwna. Pewien kartograf poślizgnął się na samochodziku i zmarło mu się. Wylądował po śmierci jako szkielet na Plutonie (Pluton jest planetą!). Lekko zagubiony zapoznaje się ze swoimi wcieleniami i strukturą władzy. Mamy dziwne sekty, tajemniczego listonosza, przemytników, dziwne organizacje oraz bałagan i… spisek. Pan Wtorek Popielcowy, bo odtąd takim imieniem powinien się posługiwać zamiast marnego Victora Turkawki, zostaje zwerbowany do nakreślenia mapy tego odstręczającego, jak się okaże, świata.
Wędrując z Wtorkiem i poznając kolejne elementy tego życia pozagrobowego (a raczej czyśćcowego) okazuje się, że to życie dalekie jest od wszelkich wyobrażeń (i marzeń, jeśli ktoś takie posiada). Walka o władzę, rząd dusz, przedestylowana religia i wszechobecna ściema. Brzmi znajomo, prawie tak jak na Ziemi albo i lepiej :} Wtorek, mimo że nie powinniśmy czuć do niego sympatii, okazuje się całkiem łebskim gościem. Z drobną pomocą rozszyfrowuje „mroczne miasto” i jak to zwykle u Francuzów bywa staje się przyczyną rewolucji!
Sam autor (Eric Liberge) określił Wtorka Popielcowego jako komedię metafizyczną. I owszem, zanurzając się głęboko w ezoteryce, symbolice i parodii dostaliśmy produkt komiksowy, który wali szkieletem po głowie. Jest śmieszny, smutny, czasem wstrętny, ale z pewnością nie pozostawia nas obojętnymi wobec wizji autora. Napisać dziwnej, byłoby niedopowiedzeniem. Jak dla mnie jeden z albumów roku!