Ostatnio był komiks inspirowany japońszczyzną, a dziś manga inspirowana Marvelem. Wolverine Snikt!
W ostatnim czasie dużo się mówi o mangach tworzonych na licencji zachodniej, a ostatnio sporym echem odbiło się umangowienie rebootu Witch. Dziś zostaniemy właśnie w takich międzykulturowych klimatach. Wolverine Snikt! jest, jak nietrudno się domyślić, Marvelem, ale w wykonaniu japońskim i to stworzonym nie przez byle kogo, bo przez Tsutomu Nihei.
Jest to manga, więc chyba nikogo nie zdziwi, że Japończycy postanowili zrobić isekaia. Logan zostaje przeniesiony do przyszłości, gdzie ludzkość jest systematycznie wyniszczana przez sztucznie stworzoną wyewoluowaną bakterię i namówiony do pomocy przy jej wyeliminowaniu. Fabuła nie jest jakoś szczególnie dopracowana ani przemyślana. Widzę pewien potencjał, który zdecydowanie się marnuje. Manga jest tak krótka, że nie mamy przedstawionych niuansów świata. Jednakże całość wypada tak słabo, że nie wiem czy chciałbym to kontynuować. Mam wrażenie, jakby ktoś wystarał się w pierwszej kolejności o licencję, a potem nakazał stworzenie scenariusza najmniej zdolnemu praktykantowi z działu księgowości. Historii nie tylko brakuje polotu, lecz też czegoś wyróżniającego. Zasadniczo Rosomak nawet nie ma powodu, aby walczyć w obronie ludzi, poza takim, że może to zrobić. Problem ludzkości właściwie go nie dotyczy. Jedyne co ratuje fabułę to spektakularne walki.
Całość jest kolorowa, co nie jest standardem w mandze. Po kresce aż nadto widać, że odpowiadał za nią spory zespół. W mandze mamy genialne plenery, średnie wnętrza, fajne potwory i tragicznych wypranych z emocji ludzi. Nie jest to coś nadzwyczajnego, ponieważ zazwyczaj mangi nie są dziełem pojedynczych autorów rysujących po godzinach jak w Polsce. Tylko grupy, często sporej, ściśle wyspecjalizowanych rysowników. Połączenie tych elementów może wywołać dziwne wrażenie, jak tutaj. Wykonano to przy pomocy komputera. Zazwyczaj efekt jest poprawny, ale na jednym kadrze postaci wydają się lewitować w powietrzu. Gra światła i cienia jest za to przyzwoita.
Wydanie Waneko nie jest jakieś nadzwyczajne. Co prawda powiększone, całe w kolorze, na papierze kredowym, ale jest raczej standardowe jeśli przyrównać je do komiksu superbohaterskiego. Miękka okładka nie ma obwoluty ani skrzydełek. Zachowano zachodnią kolejność czytania od lewej do prawej. Na końcu jest galeria, z której grafiki posłużyły jako okładki amerykańskiego wydania zeszytowego. Przód okładki przedstawia Logana z wyciągniętymi pazurami na czerwonym tle z czymś, co w założeniach chyba miało przypominać uśmiech. Tył przedstawia opis i jeden z kadrów na czerwonym tle. Na spodzie prześwitują kadry z komiksu. Oryginalne wydanie ukazało się w 2003 roku, a u nas w 2016 roku w albumie liczącym 120 stron.
Autorem Wolverine Snikt! jest Tsutomu Nihei. Z wykształcenia architekt, co widać zwłaszcza w jego zamiłowaniu do wielkich szczegółowych konstrukcji. Jest znany w Polsce zwłaszcza z Blame! i Rycerzy Sidonii, ale też Abary. Jest uznanym autorem w Japonii, Stanach i Europie, ale nigdy nie stał się jednym z najpopularniejszych. Z drugiej strony w 2016 roku był gościem specjalnym San Diego Comic-Con International, gdzie przyznano mu nagrodę Inkpot Award za „wkład w światy komiksów, fantastyki naukowej/fantasy, filmu, telewizji, animacji i usług fandomowych”. Tym samym stanął w jednym szeregu z Osamu Tezuką, Moebiusem i Rayem Bradburym.
Wolverine Snikt! mógłby być ciekawym eksperymentem. No właśnie, mógłby, a jest nieszczególnie udaną ciekawostką. Niestety, manga jest powtarzalna i poza szerokimi plenerami robi wrażenie zrobionej po linii najmniejszego oporu, a momentami wręcz na odwal się. Ewidentnie brakuje jej pomysłu na siebie. Polecam tylko największym fanom Logana, którzy chcą mieć wszystko ze swoim ulubionym bohaterem.
Plusy:
+ krajobrazy,
+ walki,
+ potwory,
+ dynamizm.
Minusy:
– postacie,
– fabuła,
– powtarzalność,
– płytkość,
– zmarnowany potencjał.
Fabuła: 1/3.
Wydanie: 2/3.
Grafika: 2/3.
Ocena: 4/10.
Recenzja Mario na kanale Komiksem po łapach: