Rola okładki w procesie sprzedaży jest niebagatelna. Dobra i frapująca okładka przyciąga uwagę i zachęca do kupna. Ale często okładka bywa dość przypadkowa, nijak nie komponuje się z treścią książki a nawet odstrasza potencjalnego czytelnika. Smutne, ponieważ zazwyczaj pozycja z „odjechano-pojechaną” okładką jest wartościowa a ląduje w koszu za parę złotych czy w zakurzonym kącie piwnicznym, czekając na lepsze czasy lub kiermasz, gdzie fan ją nabędzie.
W fantastyce jest podobnie. Różnica polega na tym, że w fantastyce uchodzi więcej, także wizualnie, bo w powszechnym odczuciu parających się „wyższą literaturą”, w domyśle: bardziej poważną (niestety, nadal istnieją takie głupie skojarzenia), fantastyka od początku była niesfornym dzieckiem literatury jak kryminały czy romanse. Na szczęście ludzie mają własne zdanie i czytają bez zdawania się na głosy zdziwaczałych autorytetów z delirką…Czytanie fantastyki nie jest i nie powinno być powodem do wstydu, nawet jeśli niektóre okładki są, hm, artystycznie indyferentne.
https://tzzad.wordpress.com/2012/12/11/60-13-najgorszych-okladek-phantom-press/
Planeta Spisek czy Kane wręcz nastrajają melancholijnie…
Zasłużone wydawnictwo i jakże piękne egzemplarze! Przyznam, że sam mam kilka więc nie będę ich prezentował. Pokażę za to inne, które moim zdaniem są fantastycznie wręcz, właśnie, jakiego słowa użyć…Niech będzie, fantastycznie zapadające w pamięć. W końcu, o gustach się nie dyskutuje. Być może nasi wydawcy stwierdzili, że wyposzczony czytelnik weźmie wszystko (sporo chłamu wydano na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku) jak leci albo twórczo nawiązywali do klasycznych pulpowych magazynów – wiadomo, heros, paskudni kosmici, statki, spodki, pani niekompletnie ubrana i kolorowe czcionki.
Nie wyrzucać potworzaków ani nie drzeć! Odkurzyć i chwalić się nimi na spotkaniach. Kawał historii, nawet jeśli bywała ona kiczowata czy straszna (istnieją okładki tak niebywale straszne, że lepiej odwrócić książkę) 🙂