Jak już zdążyliście zapewne zauważyć, staram się eksplorować różne rodzaje fantastycznej twórczości. Dzisiaj powitamy na pokładzie damę, Monikę Błądek, zadając jej kilka pytań:
Jak to się stało, że się…zaczęło, czyli słów kilka o inspiracjach, przypadkach w życiu (lub nie) i pierwszych próbach?
Coś tam kiedyś stukałam na maszynie, trochę skrobałam na kartkach, ale starczyło cierpliwości na zapełnienie ledwie jednego zeszytu. A potem zdecydował przypadek. Siostra pisała fanfik Tolkiena na konkurs. Machnęłam coś w podobnym klimacie, co jej się spodobało. No to pociągnęłam to dalej i napisałam trzy tomy, które za szybko chciałam wydać. A że jestem osobą zdecydowaną, która jest przyzwyczajona do działania, z pierwszym nawet to zrobiłam. Więcej, założyłam własne wydawnictwo. To doświadczenie sporo mnie nauczyło, przede wszystkim, że zanim wsadzisz palec do wody, sprawdź, czy aby nie jest to wrzątek. Potem miałam ośmioletnią przerwę, zbyt mnie pochłonęło nowe hobby: fechtunek prawie każdą repliką białej broni, jaka wpadła mi w ręce.
Fot.: Elżbieta Oracz
Jak oceniasz stan polskiej fantastyki, zarówno jakościowo, jak i ilościowo. Czego jest w nadmiarze, o czym moglibyśmy jeszcze pomarzyć?
Nie podejmę się oceny jakości polskiej fantastyki, choćby dlatego że całej jej nie znam. Sięgam tylko po interesujące mnie pozycje i szukam perełek wśród debiutantów. Na przykład przypadła mi do gustu „Dżungla” Dariusza Sypienia. Czytając ją, w ogóle nie czułam, że to debiut. Podobał mi się też „Holocaust F” Cezarego Zbierzchowskiego i „Polaroidy z zagłady” Pawła Palińskiego.
Nadmiar? Ilość reguluje czytelnik, a właściwie jego portfel. Czego brakuje? Space opery cegły napisanej przez kobietę 😉