Ongrys nie zawodzi i po raz kolejny przygotował miłą niespodziankę dla fanów twórczości Tadeusza Baranowskiego – wydanie zbiorcze sagi o Fruwaczkach, składającej się z trzech części: Jak ciotka Fru-Bęc uratowała świat od zagłady, To doprawdy kiepska sprawa, kiedy Bestia się pojawia i Naukowa to jest kwestia, znowu się zjawiła bestia. Wydanie uzupełniają dodatki: szkice, okładki i wywiad z autorem. Zauważcie, że saga o Fruwaczkach jest dziełem duetu, artysta otrzymał wsparcie żony.
Kim są Fruwaczki? To małe ludziki ze skrzydełkami o różnych talentach i upodobaniach, w różnym wieku, przewodzi im Czcigodny Kakapo. Jeśli komuś kojarzy się to ze Smerfami, Gumisiami lub Asteriksem, będzie miał rację, widać pewne motywy obecne i tu; od siebie dorzuciłbym animację Przygody Błękitnego Rycerzyka, czyli fantasy dla dzieci. A w praktyce jest to uniwersalna opowieść o walce dobra ze złem, przyjaźni i miłości. Przeciwnikiem Fruwaczków jest Czarny Ptaszyl, prawdziwa bestia o dużych zdolnościach regeneracyjnych. Zazwyczaj także dysponuje armią równie paskudnych istot, może niekoniecznie złych do szpiku kości, ale z pewnością niezbyt zachęcających.
O ile pierwsza i druga część cyklu są przeznaczone dla młodszych czytelników, o tyle trzecia jest bardziej mroczna i ma więcej aluzji czytelnych dla starszych (widać również upływ czasu między częściami). Źli są rysowani bardzo dobrze, nie napiszę, że wręcz pięknie, ale sceny z nimi, także bitewne, przyciągają oko, podobnie jak kolorystyka, ale to akurat naturalne w przypadku rysownika. Mamy sporo gagów, easter eggów, można się zadumać i zastanowić, bo drużyna dobrych ruszająca w boje jest naprawdę specyficzna (drużyna to podstawa!). Radzę zwrócić uwagę na wuja Ludwika, w końcu łączy fantazję i doświadczenie, a jego „magiczny eliksir” staje się osią całej opowieści :} Oprócz typowego fantasy we Fruwaczkach są motywy science fiction i rasowej grozy. Po latach czyta się to naprawdę dobrze (ogląda również) i warto mieć integral w swoich zbiorach!







