Obiecałem Pawłowi, że podczas urlopu napiszę jakiś wpis na blogu Sagitty i słowa zamierzam dotrzymać, czego efektem jest poniższy tekst. Natchnieniem była mi moja aktualna lektura „Imię Róży” pióra Umberto Eco, własne przemyślenia i obserwacje oraz pewien wyskrobany przeze mnie, aczkolwiek nigdy nie opublikowany artykuł do szkolnej gazetki.
Otóż rzecz działa się w zamierzchłych czasach, kiedy autor tego wpisu uczęszczał jeszcze do gimnazjum i nikt z moich znajomych nie słyszał jeszcze o Facebooku, a gorączka Naszej Klasy miała dopiero nadejść. Mimo to młodzież i tak miała swoje sposoby na upamiętnianie dla potomnych swoich głębokich przemyśleń, żali oraz tego, co ich akurat nurtowało. Takim miejscem dla moich kolegów i koleżanek był generalnie cały budynek przystanku autobusowego w Brzeźniu, ze szczególnym uwzględnieniem długiego solidnego stołu pośrodku. W mojej pamięci na zawsze utkwiło jedno z utrwalonych na jego blacie przez anonimowego ucznia lub uczennicę „przemyślenie”. Na grubej warstwie olejnej, ciemnozielonej farby pośród nawarstwiających się przez pokolenia wyznań miłosnych, niczym gwiazda na nocnym niebie jaśniało bielą korektora jedno zdanie „Kocham nikogo i ogólnie uważam, że nadużywacie tego słowa”.
Ktokolwiek był autorem tych słów w owym czasie intelektualnie przewyższał mnie oraz niemal wszystkich moich znajomych, ponieważ podobnie jak bohaterowie powieści Umberto Eco przykładał on, lub ona wielkie znaczenie nie tylko do kogo, ale i co człowiek mówi, albo pisze. O ile w wypadku średniowiecznych mnichów nie dziwi wielka waga jaką przykładali oni do słów, wszak wierzyli oni, że „Na początku było Słowo…”, to współcześni mi rówieśnicy paplali i pisali na potęgę. Na szczęście ja wraz moim znajomymi z czasem wyrośliśmy na w miarę inteligentnych ludzi, jednak z tego co słyszę i mogę przeczytać chociażby na wspomnianym wyżej Facebooku to problem, który ochrzciłem mianem „inflacji słów” tylko się pogłębił.
Nie czuję się na intelektualnych siłach, a przede wszystkim nie czuję potrzeby, żeby w tym krótkim tekście próbować szukać powodów takiego stanu rzeczy, albo silić się na jakieś głębokie filozoficzne przemyślenia, a jedynie chciałem podzielić się z czytelnikami moją obserwacją. Pracując w różnych miejscach oraz z różnym ludźmi, nie raz i nie dwa miałem okazję spotkać na swojej drodze osoby, które przysłowiowym mięsem rzucały, często pod moim adresem, jak przecinkami w zdaniu wielokrotnie złożonym. Po prawdzie, taki mocny język w wykonaniu tych osób dosyć szybko przestawał na kimkolwiek robić wrażenie, wystarczyło już jednak, żeby taką samą k@#%! rzucił ktoś, kto tego normalnie nie robi, a reszta wiedziała, że jest problem. Na podstawie tej obserwacji poczyniłem wniosek, że tak jak pojawienie się na rynku zbyt dużej ilości pieniędzy bez pokrycia powoduje spadek wartości danej waluty, tak samo nadużywanie wielkich słów, takich jak miłość prowadzi do „rozmieniania ich na drobne”. Ciekaw jestem waszych opinii, napiszcie w odpowiedziach wasze własne przemyślenia w tej sprawie.
Autor wpisu: Paweł Lewandowski.