Thorgalowska Saga, czyli nieznane losy „gwiezdnego dziecka” nabrała lekkiej zadyszki. Po co najmniej dobrych Żegnaj, Aaricio i Wendigo otrzymaliśmy Thorgala pirata, czyli Shaigana.
I w zasadzie mógłbym już przestać pisać, bo uważam ten tom za wypadek przy pracy i nieporozumienie. Rysunkowo nie jest źle, a nawet całkiem dobrze, scenariusz natomiast jest nijaki, rozwleczony i nudnawy. W trakcie lektury zastanawiamy się, czemu miało to służyć (z drobnym wyjątkiem bez spoilerowania). Żeby było jasne, Shaigana da się czytać, poniżej określonego poziomu nie schodzi, jednak czuć w tym lekki marazm i zapychanie narracji na siłę.
Fabułę da się streścić w kilku słowach: Shaigan, czyli Thorgal, Kriss i piraci oraz postać uzupełniająca (nie napiszę jaka, żeby nie psuć czytelnikom radości z lektury). „Chciałbym, ale się boję” Shaigana kontra „Mocniej, ostrzej, jeszcze raz!” Kriss de Valnor. Rozterki są nieprzekonujące a Kriss jest Kriss, zachowanie piratów również jest dziwne. Sprawa staje się jasna, gdy zerkniemy na autorów: Surżenko i Yann, czyli… najgorsze co mogło nas spotkać. Niestety :} Naprawdę nie rozumiem po co zaproszono ich do Sagi… Spokojnie można ominąć Shaigana czekając na kolejne części.
Przeczytaj również:
Żegnaj, Aaricio – Klub Miłośników Fantastyki Sagitta
Wendigo – Klub Miłośników Fantastyki Sagitta




