Zima przypominająca ostatnio jesień sprzyja powrotom do klasyków grozy. Wiadomo, klimat, inne słownictwo, sama intryga i dziwne posępne monstra. Niektórych to już nie straszy, innych śmieszy. Jedno jest pewne – warto sięgnąć. Po odkurzeniu Lovecrafta zajrzałem na stronę Wydawnictwa IX i zobaczyłem, że mają kontynuacje mitologii Cthulhu, czyli pozycje Derletha, zasłużonego dla uniwersum lovecraftowskiego, podobnie jak de Camp czy Wagner są zasłużeni dla uniwersum conanowskiego.
Raz czy dwa miałem do czynienia z twórczością Derletha (jakieś dokończenia i opowiadania) i szczerze mówiąc, twórczość jego nie przypadła mi do gustu. Ot, dość proste kopiowanie stylu i klimatu bez „iskry bożej”. Zaciekawiony okładką nabyłem Tropem Cthulhu i… muszę przyznać, że jest to pozycja udana. Oczywiście, nie jest to H.P. Lovecraft (wiadomo), ale nadspodziewanie dobrze się ją czyta (iście pulpowo). Mamy nawiązania do utworów H.P. i poruszamy się po znanym świecie Przedwiecznych. Akcja dzieje się przed II wojną, gdy nadal istniały białe plamy na mapach a przy odrobinie wysiłku dało się znaleźć zaginione krainy, ludy i artefakty. Derleth nie męczy nas barokowymi opisami narastającego lęku i nie nadużywa naszej cierpliwości przy budowaniu klimatu. To taki Lovecraft w wersji light, jednak można do niego wracać, nie jest to pozycja na raz.
Książka składa się z opowiadań, które łączy postać pewnego profesora, aktywnie działającego na rzecz zamknięcia portali i niedopuszczenia do powrotu na Ziemię zła. Dokładnie tak jak przedstawiono w opisie rozdziały pisane są z perspektywy kolejnych osób uwikłanych w przygodę. Jedni są bardziej sceptyczni, inni z entuzjazmem rzucają się w wir przygody, która, co tu dużo pisać, jest niebezpieczna, tym bardziej, że nasi bohaterowie są ciągle śledzeni przez pokraczne istoty. Są starożytne kulty, prastare zło, amulety i zakazana wiedza a zakończenie w filmowym stylu. Polecam, solidne czytadło. Mocne 7, a nawet 7,5 na 10.
Lista recenzji książek przygotowanych przez naszych klubowiczów (link)