Mamy 5 listopada. Co mógłbym dziś opublikować? Oczywiście „V jak vendetta”.
Na wstępie warto przypomnieć, że komiks i film różnią się do tego stopnia, że Alan Moore odciął się od wizji Wachowskich. Recenzuję komiks, więc chciałbym, aby widzowie mieli to na względzie.
Niektóre komiksy są kultowe, bo ponadczasowe, inne, bo poruszają trudne tematy, a jeszcze inne, bo wyszły w odpowiednim momencie. Do której kategorii należy „V jak vendetta”? Dziś postaramy się odpowiedzieć na to pytanie.
Akcja rozgrywa się w alternatywnej rzeczywistości, choć raczej powinienem powiedzieć w niedalekiej przyszłości względem czasów, gdy powstawał komiks, czyli w 1997 i 1998 roku. Po okresie anarchii oraz głodu do władzy dochodzi sojusz ugrupowań o charakterze nacjonalistycznym i prawicowym zwany Norsefire. Stabilizuje on sytuację kosztem ograniczenia praw obywatelskich i krwawego rozprawienia się z wrogami ideologicznymi dzięki aparatowi bezpieczeństwa, którego składowe wzięły nazwy od części ciała. Po latach, pewnej nocy, pojawia się V. Tajemnicza postać w masce, która przy akompaniamencie muzyki wysadza budynek parlamentu. Drugą główną postacią jest Evey. Nastolatka pozbawiona rodziny i zmuszona do pracy w fabryce oraz na ulicy. Na pierwszy rzut oka ich spotkanie było przypadkowe, jednak czy tak było na pewno? Niektóre elementy fabuły są dziwne albo nielogiczne. Dlaczego Evey miałaby zaufać zamaskowanemu osobnikowi, którego zachowanie od początku wskazuje na brak równowagi psychicznej i w dodatku przed chwilą kogoś zamordował? Przecież ona żyje w świecie powszechnej podejrzliwości. Takich dziwnych momentów jest pełno w tym komiksie.
Twardą okładkę z przodu zaopatrzono w zielonkawą maskę głównego bohatera, nazwiska twórców i czerwony tytuł. Tył jest ciemny i zawiera fragmenty z komiksu, skrót fabuły, loga wydawcy i znaczek „tylko dla dorosłych”. Komiks ukazywał się pierwotnie w odcinkach w czasopiśmie Warrior w latach 1982-1985, a od 1988 roku kontynuowało go wydawnictwo DC Comics wydając 10 rozdziałów. W Polsce komiks pierwotnie ukazał się nakładem nieistniejącego już wydawnictwa Post, a potem wydał go Egmont w 2014 roku. Recenzuję to ostatnie wydanie. Egmont wydał ten komiks bardzo przyzwoicie. Zawiera prawie 300 stron papieru kredowego. Całość składa się z komiksu w trzech częściach, artykułu napisanego przez Alana Moore’a, dwóch komiksów stanowiących historię poboczną, projektów okładek i prac koncepcyjnych. Swoją drogą rysunki z artykułu są lepsze niż w komiksie.
Pierwotnie „V jak vendetta” był czarno-biały, jednak potem pokolorowano go głównie odcieniami żółci i niebieskiego, choć można też dostrzec brązy, czerwienie i zielenie. Kolor nie pomaga rysowanej tuszem kresce, która przez ten czas bardzo się zestarzała. Powiedziałbym wręcz, że barwienie popsuło cały efekt. Rysunki potrafią mieć fotograficzną jakość, a zaraz potem być strasznie niewyraźne. Raz pomyliłem dwie postacie, które różniły się kolorem włosów. Nie najlepiej to świadczy o grafice. Każdy rozdział kończy się okrągłym znaczkiem maski V, poza ostatnim, gdzie maska jest zdjęta i odwieszona.
Za scenariusz odpowiada Alan Moore. Należy on do ścisłej czołówki autorów komiksu anglojęzycznego. Sam określa swój światopogląd jako anarchistyczny, więc można przypuszczać, że przynajmniej częściowo utożsamia się z V. Do jego najsłynniejszych komiksów należą „Strażnicy”, „Batman: Zabójczy żart”, „Liga niezwykłych Dżentelmenów”, czy „Saga o potworze z bagien”. Na koncie ma również książkę, wiersze, opowiadania, artykuły, sztuki teatralne i jest właścicielem wydawnictwa ABC Comics. Z kolei Lloyd David jest znany w Polsce głównie z „V jak vendetta”, jednak maczał pióro też w Hellblazerze, Alienie, Doktorze Who i Kapitanie Ameryka. Za kolorystykę odpowiadają Steve Whitaker i Siobhan Dodds. Żadne z nich nie zasłynęło niczym znaczącym. Może tylko Encyklopedią technik rysunkowych w wykonaniu Whitakera i serią książeczek dla najmłodszych od Dodds.
„V jak vendetta” jest komiksem silnie zakorzenionym w kulturze brytyjskiej. Sporo tu symboliki, aluzji i nawiązań do sztuk teatralnych, piosenek, książek i historii. Sama postać V jest inspirowana osobą Guya Fawkesa, który w proteście przeciwko polityce Jakuba I Stuarta chciał wysadzić budynek parlamentu w 1605 roku. Sam dzień 5 listopada jest obecnie świętem ludowym o nazwie Dzień Guya Fawkesa (bądź Noc Guya Fawkesa). Dziś to święto jest symbolem protestu wobec bezprawnych działań państwa. Komiks ma wyjątkowo silne przesłanie i chwytliwe hasła jak „symbole mają moc”, albo „idee są kuloodporne”. Te łatwo rozpoznawalne symbole zostały rozpropagowane przez rodzeństwo Wachowskich w filmie pod tym samym tytułem z 2006 roku. W 2008 roku charakterystyczna maska Guya Fawkesa stała się symbolem haktywistów działających pod szyldem Anonymous. Symbol maski wrócił z wielką siłą podczas protestów przeciw ACTA kilka lat później… w Wielkiej Brytanii. Dlaczego tak długo rozprawiam? Protest przeciwko ACTA wyszedł z Polski, ale ruch został zagarnięty przez symbolikę nam obcą i niezrozumiałą. Nam autorytaryzm i totalitaryzm kojarzy się często z prześmiewczymi filmami Barei, a na wyspach z „Rokiem 1984” Orwella. Już sama ta rozbieżność sprawia, iż odbieramy komiks diametralnie różnie. Zresztą nawiązań do Orwella jest tu całkiem sporo. Można wspomnieć chociażby o samym motywie szczura, wyniszczenia psychicznego oraz fizycznego na skutek uwięzienia i następujące po nim zmiany w światopoglądzie. Czy też podglądanie członków partii w domach, a niekoniecznie zwykłych obywateli.
A jak oceniam samego V? V to klasyczny everyman. Może mim być każdy. Świadomie unika definiowania się jako konkretna jednostka. Podkreśla to mówiąc, że „pod tą maską nie ma ciała tylko idea”. Długo wyczekiwał na swojego następcę, którego ukształtował wedle uznania. V to przede wszystkim przemądrzały manipulant, niewątpliwy wariat i najgorszy rodzaj rewolucjonisty, jakiego jestem w stanie sobie wyobrazić. Przypomina Jokera z trylogii filmów Nolana. Chce obalić system, ale niczego nie proponuje w zamian. Nie ma żadnych postulatów. Wywołuje bunt, ale nie zamierza stać na jego czele. Nie można z nim negocjować. Nie ukrywa, że jego celem jest anarchia, jednak anarchia wyniosła do władzy partię Norsefire. Co tym razem wyłoni się z anarchii? Podobny autorytaryzm czy znacznie gorszy?
„V jak vendetta” jest komiksem na tyle znaczącym, że trafił do kanonu komiksu zachodniego. W czasie, gdy powstawał musiał robić wrażenie na czytelnikach przyzwyczajonych do treści przeznaczonych dla dzieci i młodzieży. Jednak z czasem wyrosła mu poważna konkurencja i dziś daje poczucie raczej dobrego średniaka niż dzieła wybitnego i to zarówno pod względem fabuły, jak i grafiki. Odpowiadając na pytanie z początku. Komiks po prostu wyszedł w odpowiednim momencie i poruszył tematy które w latach 80. przerażały Brytyjczyków. Jednocześnie osoby wychowane na komiksach były już na tyle dojrzałe aby przyjąć poważniejsze treści. Dziś ten komiks zapewne utonąłby w zalewie podobnych i lepszych.
Polecam „V jak vendetta” pasjonatom historii komiksu, którzy są w stanie przymknąć oko na niedociągnięcia i absurdy. Oraz lubiącym rozszyfrowywać symbole i aluzje kulturowe.
Plusy:
+ wpływ na popkulturę,
+ znani autorzy,
+ chwytliwe cytaty,
+ nawiązania do kultury brytyjskiej.
Minusy:
– kolorystyka,
– bardzo źle się zestarzał,
– absurdy.
Grafika: 2/3.
Fabuła: 2/3.
Wydanie: 3/3.
Ocena: 7/10.
Recenzja Mario na kanale Komiksem po łapach: