Czy fantasy nadal jest modne? Odpowiedź na tak zadane pytanie może być tylko jedna! Oczywiście, że tak. Wbrew pozorom odpowiedź pojawiła się w toku dyskusji, a nie od razu na samym początku. Im dalej w las, tym więcej przeszkód terenowych i nasze spotkanie nie było tutaj wyjątkiem. Zastanowiliśmy się nad syndromem pierwszej powieści – wielkie bum i często nic albo coraz słabsze tytuły. Poruszyliśmy również temat zamkniętych kręgów i kół wzajemnej adoracji, które to nie chcą (co jest logiczne) dopuszczać świeżej krwi literackiej do swego grona.
Teoretycznie mamy wszystkiego od groma i jeszcze trochę. Filmów, seriali, komiksów, gier i książek. W praktyce sytuacja nie wygląda tak różowo. Owszem pojawiają się nowe twarze – pozdrawiamy Genius Creations, ale jednocześnie starzy wyjadacze poprzestają często na wznowieniach i tworzeniu tasiemcowych sag, w których niczym w Modzie na sukces, każdy z każdym kiedykolwiek i gdziekolwiek, bo przecież czytelnicy przywiązują się do bohaterów…
Przechodząc do kolejnego wątku bardzo żwawej i konstruktywnej dyskusji pastwiliśmy się nad mitem fantasy jako gatunku dość jałowego intelektualnie. Łatka raz przypięta (fantasy jako nowoczesne baśnie) ciągnie się dalej przez kolejne lata, ale… przecież inne gatunki mogą być i pulpowe, i słabe, i oryginalne a nawet literacko wzorowe niczym prawdziwe dzieła sztuki. Pewnie, że istnieją różne motywy, toposy, tematy, schematy i patenty, np. „od zera do bohatera”, motyw walki, wędrówki, szkoły, uczenia się, nabywania umiejętności, mamy wątki magiczne, nadprzyrodzone i oklepane „deus ex machina”. Jest polityka, religia, samo życie. Fantasy bywa wtórne, czasem są to książki na raz (jak kryminały i powieści obyczajowe o niczym albo wielkich miłościach), ale nie bardziej niż science fiction!
O popularności fantasy (nie tylko od lat 80.) świadczą kolejne ekranizacje i dyskusje fanów oraz fanfiki i fanarty. Jednym z argumentów przeciwko fantasy jest zawieszenie w wyimaginowanej epoce, ni to starożytnej, ni to średniowiecznej. Składając wszystko w całość otrzymujemy dobre albo przeciętne czytadło z jedną wielką zaletą dla czytelników – tak jak w mangach poruszane są różne problemy z życia wzięte. Przeżywając je i utożsamiając się z bohaterem możemy oczywiście odpłynąć w krainę iluzji. Wadą albo zaletą fantasy (zależy kto spojrzy i jak) jest przerośnięty wątek tzw. napierdalanki, czyli prymatu akcji nad opisem i kreacją świata czy zachowania bohaterów. Podsumowując naszą dyskusję doszliśmy do ogólnego wniosku, że o ile faktycznie można zauważyć pewien regres książkowej fantastyki i fantasy w szczególności, o tyle np. w przypadku gier i seriali, w mniejszym stopniu komiksów – ten gatunek trzyma się mocno, chociaż z reguły ekranizowane są dzieła nie pierwszej świeżości, mające co najmniej kilkanaście czy kilkadziesiąt lat.
Gatunek z pewnością będzie podlegał zmianom, bo przecież trudno ocenić, żeby napierdalanka wzięła się z niczego – takie oczekiwania mają widzowie, czytelnicy i gracze… i dostają to, czego pragną. Jest akcja, mamy emocje, jedziemy dalej! Zrobiliśmy na zakończenie małą ankietę co do wymarzonych ekranizacji – pojawili się m.in.: Wędrowycz Pilipiuka, Warhammer, Pan Lodowego Ogrodu, Komuda, Cherezińska i Leiber. Z nowszych rzeczy warto z pewnością sięgnąć po cykl z Rezkinem Kel Kade, Liziniewicza, Rebeccę F. Kuang i jej Wojnę makową czy Dewabad S. A. Chakraborty i książki Gerainta Jonesa.
A na kolejnym spotkaniu zajmiemy się filmami historycznymi z potworami. Zapraszamy!