Jaka jest współczesna popkultura, każdy widzi. Pomimo wielu niedociągnięć lubimy być jej częścią, aktywnymi lub biernymi twórcami. Jedni dla zabicia czasu lub poszerzenia wiedzy, inni natomiast, aby nie zostać posądzonym o bycie jednostką aspołeczną. Konsumują popkulturowo, aby nie odróżniać się od innych.
Wśród zalet współczesnej popkultury wiele osób wymieni jej powszechność i uniwersalność. Jednak, jak to zwykle bywa, zalety mogą okazać się wadami i vice versa. Skupiając się na negatywach da się np. wymienić sentyment. Sentyment jest potężną bronią marketingową. Widać to na co dzień przy odkurzaniu filmów, seriali, gier czy komiksów. Dlaczego sentyment jest grzechem popkultury? Odcina kolejne pokolenia od rzeczy wartościowych. Owszem, skupieni na czasach swojej młodości odbiorcy, być może zaszczepią w otoczeniu fascynację tytułami, dziełami, ale jednocześnie w pewnym sensie ograniczają dopływ świeżej krwi. Po co producenci czy pisarze mają się przemęczać, skoro fani i tak to kupią?
Kolejnym grzechem jest polityczna poprawność. Często idzie w parze z sentymentem działając chamsko i oszukańczo. Łapie nas na lep znanego tytułu oferując w zamian wielkie nic. Albo papkę z wątkami, które podobają się producentom lub sponsorom, którzy ryzykują swoją kasę w zamian za mniej czy bardziej łopatologiczne przedstawianie wizji odległych od rzeczywistości. Polityczna poprawność ma za zadanie zmienić sposób myślenia i oswajać z różnymi przekonaniami. Na szczęście, co widać od kilku lat, widzowie, czytelnicy i gracze coraz częściej głosują klikami i kasą, bojkotują chłam i słusznie!
Pójście na łatwiznę, czyli prequele, sequele i rebooty serii. Z jednej strony jest to rozwiązanie sensowne. Próbuje się dotrzeć do nowych grup docelowych, ale jeśli mamy za mocną dawkę politagitki istnieje ryzyko klęski, o czym już się niektórzy mogli boleśnie przekonać. Pójście na łatwiznę pomaga utrzymać uniwersum w ryzach, ale oprócz akcji i efektów specjalnych często nie oferuje niczego poza straconymi dwoma godzinami. Dodając do tego marne scenariusze otrzymujemy produkt, którego nawet zajadli fani nie są w stanie przełknąć. Rimejki rimejkami, ale obciachowe zrzynki i miksy to lekka przesada.
Hiperrealizm natomiast jest jednym z cięższych grzechów współczesnej popkultury. Dostajemy obietnicę przedstawień otoczenia, zatrzymanego w kadrze, niczym w reportażu. Fajnie i pięknie, ale po co? Kino narodziło się jako sztuka iluzji. Seans dla zabawy, wzruszeń i… fikcji. Nadmierny realizm szkodzi popkulturze. Nudzi, oswaja ze złem, a jednocześnie powoduje zmęczenie i wypalenie.
Przemysł fanowski, czyli gadżety i wyciskanie na siłę ze wszystkiego, co się da, kasy. Ktoś powie, ale zawsze tak było. Niby tak – sukces filmu czy seriali tworzył nowe produkty, kolekcje, gry, komiksy, koszulki, wlepki, maskotki i wszystkie reklamowe pierdółki. Doszliśmy jednak do ciekawej sytuacji, w której przemysł fanowski często zderza się z przemysłem fanów i często bywamy zagubieni, kto, co i dlaczego. I pojawia się pytanie – gdzie to pomieścić? Plusem tej sytuacji są oczywiście wymiany fanów, kluby oraz rozmaite subkultury, fandomy czy fora.
Muzyka. Rzadko trafiają się ścieżki dźwiękowe, które zostają w pamięci, motywy kultowe, dzwonkowe i samochodowe. Dostajemy często zbitki piosenek i podłączane na siłę gwiazdki. Razi to sztucznością. Nie jest ani wesołe, ani śmieszne.
Przerost formy nad treścią, czyli ekszyn, ekszyn i ekszyn. Wiem, że dziwnie to brzmi jak na miłośnika akcji i tępiciela nudnych opisów przyrody, ale same efekty i akcja nie załatwiają sprawy. Nacisk na czystą akcję paradoksalnie przeplata się z wewnętrznymi monologami rodem z gabinetów psychoterapeutów. Mamy karuzelę doznań niczym w wesołym miasteczku – w górę i w dół. OK. Ale na dłuższą metę jest to nad wyraz męczące.
Rozwiązanie? Żonglowanie mediami 😀 Raz książka, raz komiks, gra, serial, film i… odpoczynek, najlepiej czynny w kojącej zieleni.