Dzisiaj przenosimy się po sąsiedzku do słynnego miasta Łodzi, żeby posłuchać Marcina, który opowie nam o… zresztą, sami przeczytajcie (jego książki także!)
Czy możesz opowiedzieć kilka słów o sobie?
Urodziłem się w Łodzi, jeszcze w czasach, gdzie w sobotę czekało się na 5-10-15, a w niedzielę na Teleranek, na komunię dostawało się gramofon z płytą Piccolo Coro dell’Antoniano i encyklopedię PWN, chodziło się na trzepak, tworzyło bandy i grało w kapsle. Smerfy w Wieczorynce były powiewem świeżości, w podstawówce wymieniało się gumami Turbo, a słuchanie Depeche Mode i Gunsów świadczyło o doskonałym smaku muzycznym. Innymi słowy – dziecko blokowisk i to w dodatku z owianych złą sławą Bałut.
A tak zupełnie na poważnie – to oprócz nałogowego kolekcjonowania książek i nieustannego powiększania domowej biblioteki uprawiam triathlon, a w wolnych chwilach spaceruję po Łodzi w aparatem fotograficznym w dłoni.
Pochodzisz z Łodzi. Co cię urzeka w tym mieście?
Być może zabrzmi to banalnie, ale Łódź jest naprawdę tajemniczym miastem. I mam wrażenie, że niewielu zna jej historię, która przecież nie zaczęła się w czasach z „Ziemi Obiecanej” Reymonta. Łódź żydowska, rosyjska, niemiecka i polska – to przecież wybuchowa mieszanka, której ślady, na szczęście, można znaleźć do dzisiaj. Pokrywy włazów kanalizacyjnych z napisami w cyrylicy, ślady po mezuzach na drewnianej framudze drzwi, wyłaniające się spod płatów łuszczącej się farby przedwojenne napisy reklam sklepowych i wreszcie wojenne, niemieckie „strzałki” LSR oznaczające wejścia do schronów… A do tego bogato zdobione kamienice, modernistyczne klatki schodowe i… można tak długo. Wszystko to miesza się z nowoczesnością, szkłem i betonem, tworząc jedyne w swym rodzaju łódzkie panoptikum.
Jesteś miłośnikiem literatury dwudziestolecia międzywojennego. Kto jest twoim ulubionym autorem? Czy dzisiejsi pisarze mogliby się uczyć od tamtych i czego?
Literatura dwudziestolecia staje się dla czytelnika niezwykła zwłaszcza wtedy, gdy zda on sobie sprawę, że były to czasy, gdy wszystko było nowością, a literaci (sic!) wymyślali dopiero nowe style pisarskie, bawili się formą, eksperymentowali z fabułą i opisem przeżyć bohaterów. Słonimski napisał powieść fantastyczną, chcąc obśmiać rodzący się nazizm, Uniłowski tworzył powieści psychologiczne, mroczne i depresyjne, Żuławski poleciał na Księżyc, a Smolarski czy Winawer bawili czytelników lekkim piórem i niestworzonymi historiami, które dziś nazwalibyśmy zbiorami opowiadań z pogranicza sci-fi i fantasy. Trudno mi wskazać, który z piszących wówczas twórców jest moim ulubionym autorem. Bo jest nią i Magdalena Samozwaniec, i Żeleński „Boy”, i Makuszyński, którego przedwojenne książki doprowadzają mnie zawsze do ataków śmiechu, że o innych Haškach czy Ĉapkach i wielu, wielu innych nie wspomnę, gdyż nikt by tego nie zdzierżył, a komputer nie przyjął. Czerpiemy z ich doświadczeń, pomysłów i literackich uniesień pełnymi garściami i zupełnie mi to nie przeszkadza. Dlaczego mamy odrzucać coś, co jest nadal dobre i świeże? A to świadczy wyłącznie o jakości tych dzieł i geniuszu ich twórców, o których zapominać nam jednak nie wypada.
Interesujesz się literaturą dwudziestolecia. A co sądzisz o kinematografii tej epoki?
Uwielbiam przedwojenne polskie komedie miłosne, z nieśmiertelną Mieczysławą Ćwiklińską na czele, ale tak naprawdę mój szczery i największy podziw budzi Robert Wiene i Fritz Lang. Jego „Nibelungi”, a przede wszystkim „Metropolis”, to filmy, podczas których jestem zupełnie odłączony od matriksa. Przy „Gabinecie doktora Caligari” nie śpię w nocy, fragmenty „Golema” budzą grozę, a „Nosferatu – symfonia grozy” jest klasyką samą w sobie. Nikt już dziś nie gra cieniami i światłem tak jak ci wielcy reżyserzy (no, może za wyjątkiem Villeneuve’a), nikt nie buduje nastroju samym obrazem (przecież te filmy były nieme!). Ach, ten niemiecki ekspresjonizm.
Czy działałeś w klubie fantastyki, stowarzyszeniu albo jakiejś nieformalnej grupie fandomowej?
Wstyd się przyznać, ale nigdy nie należałem do żadnego klubu! Przepraszam, zmuszono mnie w latach wczesnoszkolnych do zapisania się do Klubu Wiewiórki (kto należał, ten wie). Dzięki regularnemu szczotkowaniu, piciu mleka szklankami i jedzeniu jarzyn, do dziś mam zdrowe zęby (przydadzą się na stare lata). W ogóle jestem antyfandomowy i antycosplayerowy, a jak napiszę, że nigdy nie odwiedziłem żadnego, słowem: żadnego, konwentu, zjecie mnie na śniadanie. I zapewne będziecie mieli rację! Wydanie książek dało mi natomiast możliwość spotkań z czytelnikami i odkrywania dzięki nim świata, o jakim nie miałem wcześniej pojęcia (będziecie mogli spotkać się ze mną na Festiwalu Grozy i Fantastyki, który odbędzie się w Łodzi w dniach od 6 do 8 maja). Rozmowa z nimi to najlepsze, co mogło mnie spotkać.
Jak wygląda twoja praca nad serią Dzieci Czystej Krwi?
Nad całością historii zacząłem pracować około pięć, może sześć lat temu. Jako że opowieść jest bardzo rozbudowana, a świat, po którym snują się bohaterowie, przeogromny, początkowo skupiłem się na głównym wątku, czyli losach dzieci czystej krwi. Wtedy powstały pierwsze zarysy map Wielkich Dolin i miasta, które w mej opowieści pełnią kluczowe role. A było to tak dawno, że słowo „ragnarok”, będące w serii nazwą własną, nie kojarzyło się każdemu miłośnikowi Avengersów z Thorem i Anthonym Hopkinsem, a fanom wikingów z… serialem o wikingach. No cóż, trzeba było pisać szybciej…
Pracę nad każdym z tomów mogę podzielić na trzy części – przy czym każdy jest jednocześnie niesamowicie twórczy i potwornie męczący. Pierwszy tekst powstaje niekiedy bardzo szybko – palce skaczą po klawiaturze prędzej niż oko, które nie umie za nimi nadążyć. Dość często zdarzało się, że w trakcie konstruowania opowieści zmieniałem wątki, które miałem przemyślane od kilku miesięcy i ożywiałem na przykład ubitego bohatera. Zdecydowanie jednak wolałem odbywać podróż w odwrotną stronę… Kiedy wszyscy, którzy mieli przeżyć, przeżyli, przystępowałem do żmudnej pracy, nazwanej korektorską. I nie chodzi tu o poprawianie literówek czy wstawianie przecinków, lecz mozolne zastanawianie się nad sensem każdego zdania. Ta część pracy jest o tyle wyczerpująca, że często poświęcałem całe akapity tekstu lub będąc niezadowolonym z własnej pracy, pisałem je na nowo. Trzeci, ostatni etap pracy to układanie maszynopisu w jedną całość (do tej pory książkę pisałem wątkami: Nathaien, Ragnarok, Aktajon itp.). To również niełatwy orzech do zgryzienia, bo ta część ujawnia, czy cała historia z tomu się „klei”, a raczej: czy została poprawnie sklejona. Wielowątkowość i wzajemne przenikanie się losów bohaterów musi wprowadzić chaos, który tylko autor może ogarnąć. Stąd też posługuję się ściągami, gdzie zapisuję, ile dni trwała podróż barona z X do Z, co wtedy wyrabiał Xavian, co działo się w trakcie bitwy pod Wyrocznią Środka… Stop.
Aktualnie pracuję nad poprawkami do trzeciego tomu.
Czy możesz przybliżyć nam historię, którą przedstawiasz w swoim cyklu książek? Kim są główne frakcje w książce? Czy losy bohaterów splotą się w pewnym momencie?
To trudne zadanie, bo – jak już pisałem – saga jest wielowątkowa. Dlatego w dość dużym uproszczeniu mogę powiedzieć, że:
- W Hrothgarze mieszkają mistrzowie, którzy wychowują chłopców-sieroty, a jednocześnie poszukują mistycznego Dziecka Czystej Krwi. Jednym z wychowanków jest Nathaien. Dowiaduje się, że intencje jego nauczycieli nie były uczciwe. Musi podjąć decyzję, czy powinien uciec z twierdzy wraz ze swoimi przyjaciółmi, czy też w niej pozostać i zgodzić się na przypisany mu los.
- Mistrzowie zajmują się pośrednictwem w handlu zielonym kryształem, zwanym melotem. Wydobywają go górale, czyli tytułowi Czteropalczaści, zaś jego odbiorcą są potężni bogowie z miasta Ragnarok. Gdy dostawy ustały, wysłali dysponującą przedziwnymi maszynami armię, aby przejąć kopalnie.
- Skrytobójcy zamordowali starego króla w mieście Aktajon. Na tronie zasiadł nieprzygotowany do takich zaszczytów jego młodszy syn. Za zabójstwem ojca krył się władca sąsiedniego królestwa – Idrasil, którego pragnieniem było zdobycie królestwa. W tym celu porozumiał się z mrocznym klanem, którego członkowie podobno parają się magią.
- Syn Idrasila w tym samym czasie ożenił się z córką władcy Rocevaux. Był to polityczny unik ojca księżniczki, który sadził, że w ten sposób uniknie wojny z żądnym podboju Wielkich Dolin Idrasilem. Tyle że małżonka króla była przeciwna małżeństwu. Rozkazała swemu poddanemu, sprytnemu baronowi Xevioso, uczynić wszystko, by unieważnić małżeństwo.
Nic więcej napisać nie mogę, gdyż ujawniłbym dalszą część historii. Mogę tylko zapewnić, że wątki bohaterów są ze sobą związane, tyle że czytelnik jeszcze o tym nie wie!
Do kogo skierowana jest książka?
Książki są skierowane do tych czytelników, którzy nie tylko lubią wodzić palcem po mapach w ślad za bohaterami powieści, ale także takich, którzy lubią zagłębić się w rozbudowany świat, pełen tajemnic i ukrytych powiązań. O ile pierwszy tom może wprowadzać lekkie zamieszanie (postaci i miejsc jest w nim jednak sporo), to z każdym kolejnym rozdziałem akcja przyspiesza. Są również cliffhangery, niestety!
Czy sam projektowałeś mapy krain i miast?
Tak, jestem dumnym autorem mapek na początkowych i końcowych stronach książki. Drugi tom zawiera kompletną mapę Wielkich Dolin, jako że historia się rozprzestrzenia (a bohaterowie rozłażą), co tym bardziej dociekliwym i uważnym Czytelnikom da przedsmak trzeciego tomu.
W drugim tomie bohaterowie otrzymają przepowiednie. Czy odgrywają one ważną rolę w twojej serii? Jaki masz stosunek do przepowiedni i wróżb?
Przepowiednie wygłasza babka-szeptunka, częstując bohaterów potrawką z królika i przepyszną nalewką. Zapewniam, że pojawi się ona w trzecim tomie i jest dość ważną postacią: spina klamrą główne wątki sagi i powoli wprowadza czytelnika w świat nierzeczywisty (a jak wiemy, magii w Dolinach już dawno nie widziano).
Nie jestem do końca przekonany, czy chciałbym dowiedzieć się o tym, co mnie czeka w przyszłości. Jakże proste i nudne byłoby wówczas życie, pozbawione dreszczyku emocji i zaskoczenia, ale także poczucia zagrożenia i naturalnego strachu przed tym, co nieuniknione. Uważam się za osobę mocno stąpającą po ziemi i dość sceptycznie podchodzę do opowieści osób, którym zdarzyło się spotkać na swej drodze prawdziwego wróża. Z drugiej zaś strony wiem, że dzieją się na świecie rzeczy, których nie jesteśmy w stanie poznać, ani ogarnąć swym rozumem. I niech świadomość o tym, że tak naprawdę dobrze nie znamy nawet naszego sąsiada, sprawia, że otaczający nas świat pozostaje tak ciekawy i tak zaskakujący.
Czy oprócz cyklu Dzieci Czystej Krwi masz zamiar rozwijać swoje uniwersum poprzez inne historie i rozbudowywać je o nowe wątki?
Na to pytanie będę mógł odpowiedzieć najpewniej dopiero w dniu, kiedy w księgarniach ukaże się czwarta i ostatnia część sagi. Zbudowany przeze mnie świat jest na tyle pojemny (czytelnik będzie mógł przekonać się już w trzecim tomie), że znajdzie się tu miejsce i na klasyczne wątki fantasy, jak i elementy sci-fi. Opowiadana przeze mnie historia jest całkowicie zamknięta, a wszystkie wątki rozwiązują się i wyjaśniają, co nie oznacza, że nie mam pomysłów na wszelkiego rodzaju spin-offy, prequele czy sequele. Inną zaś sprawą jest to, czy po tylu latach pracy nad „Dziećmi” nie będę potrzebował krótkiego urlopu i pozostawienia na jakiś czas bohaterów zamieszkujących Doliny samym sobie.
Przypuśćmy, że przychodzi do ciebie wysłannik znanego i kasowego studia filmowego proponując ci angaż. Na co szczególnie zwróciłbyś jego uwagę w swoim cyklu? Jak zachęciłbyś go do lektury i wejścia w uniwersum?
Myślę, że mój pomysł na opowieść o Dzieciach Czystej Krwi to specyficzny miks wydarzeń i bohaterów o nietypowych charakterach i przygodach. W rzeczywistości trudno znaleźć w opowieści kogoś, kogo uznalibyśmy za bohatera w pozytywnym brzmieniu tego słowa. Starałem się z każdą kolejną częścią zaczerniać kolorowy świat Dolin, owlekać go mgłą niedopowiedzeń i niewyjaśnionych wątków z dalekiej przeszłości. Wyrwałem bohaterów z przytulnych i bezpiecznych domów, zmusiłem do zaprzeczania swym wcześniejszym postanowieniom, dałem wreszcie w dłonie miecze i kazałem im zadawać ból i śmierć. I mimo „przyziemności” ich działań zasygnalizowałem (nie chcę spojlerować!), że poza tym, co realne i namacalne, za rogiem czai się mrok i istoty, które czyhają, aż będą mogły uwolnić się z więzów łączących je z ich władcą. Jeśli to nie przekona wysłannika studia filmowego, to oświadczam, że się poddaję.
Po drugie, jeśli już miałbym zagrać w filmach/serialu opartych na sadze (czyli zakładamy, że wysłannik połknął haczyk), to chciałbym pojawiać się w nich w takiej roli, w jakiej w marvelowskich megaprodukcjach wystąpił nieodżałowany Stan Lee (a nie jak pewien pieśniarz o rudej brodzie, siedzący przy leśnym ognisku, w roli żołnierza rodu Lannisterów). Spotkałem się już kilkukrotnie z opiniami, że moje książki stanowią gotowy scenariusz filmowy. Zdaje sobie sprawę, że tego rodzaju produkcje rządzą się swoimi prawami i dość często drogi reżysera i autora tekstu dość szybko się rozchodzą. Niemniej jednak chciałbym mieć wpływ na sposób przedstawienia miejsc, w których działaby się akcja i koniecznie – ale to wynika z osobistych zainteresowań – przyglądać się pracy grafików komputerowych, którzy pomogliby zwizualizować miejsca i ludzi oraz ożywić magię. Tak, widzę siebie jako doradcę. A to, czy Nathaiena zagra Timothée Chalamet, Cabrona Mads Mikkelsen, Xaviana Ed Skrein, królową Lenę Vanessa Kirby, a barona Xevioso Ben Whishaw, pozostawiłbym do decyzji reżysera. Upierałbym się natomiast za zaangażowaniem Evy Green, ale niestety nie mogę zdradzić do jakiej roli. W powieści ukryta jest bowiem postać, którą czytelnik uznawać powinien za mężczyznę, podczas gdy w rzeczywistości… ale o tym – cicho sza!
Dzięki za poświęcony czas! Życzymy sprawnego łączenia słów w zdania, a czytelnikom frajdy z odkrywania ukrytych znaczeń :} Zajrzyjcie także na stronę Marcina:
One thought on “Z łódzkiego podwórka – wywiad z Marcinem Masłowskim”