Na majowym spotkaniu rozmawialiśmy o wdzięcznej i jakże widowiskowej filmowo tematyce zagłady ludzkości. Przyzwyczailiśmy się do sytuacji, że jako największy drapieżnik na Ziemi bierzemy co chcemy i bez większych problemów. Im większa zachłanność, tym większy upadek…
Ale czy faktycznie tak musi być? Wychowani na wizjach buntu maszyn, zagłady od śmiercionośnych wirusów (klasyczny wątek naszych dziejów), horrendalnych zmianach klimatycznych czy oklepanej już inwazji kosmitów (chociaż ten wątek powrócił), nie mówiąc o zagrożeniach wynikających z rozwoju sztucznej inteligencji i nadal możliwych konfliktów nuklearnych, spodziewamy się wielkiego bum. Skoro mamy wyginąć jako ludzkość to prawdopodobnie z przytupem. Może się to okazać fikcją i zabije nas coś prozaicznego na pierwszy rzut oka (wyniszczenie pszczół) albo… proces upadku ludzkości będzie rozciągnięty w czasie i mało kto będzie się spodziewał np. totalnego zidiocenia. Wydaje się to dziwne? Obserwując ludzi-zombie ze smartfonami w rękach wizja ta nie napawa optymizmem ;]
Dywagując nad tą kwestią zauważyliśmy, że filmowe wizje zagłady są zwykle odbiciem czasów, w jakich kręcono dzieła. Wiadomo, lata 50. i 60. XX wieku – zagrożenie wojną atomową, później – zmiany klimatyczne (wybuchy wulkanów, topnienie lodowców, globalne ocieplenie), czy bardzo modne swego czasu przebiegunowanie, terroryzm, powracające patogeny lub zupełnie nowe pandemie albo zagrożenie z kosmosu, zarówno ze strony materii ożywionej (przecież muszą być dobrzy, bo będą rozwinięci technologicznie, czyż nie?), jak i nieożywionej – kawałek skały w miasto albo ocean… Nie wspomniałem jeszcze o zombie, ale można to potraktować jako część zagrożeń medycznych. A skoro jesteśmy przy medycynie -> mamy zabawę w Boga i manipulacje genetyczne.
W dobie wiary w naukę, która to przeradza się w mitologię i nowoczesną religię zapominamy często o elementach naszej natury, które są od tysiącleci niezmiennie, a są to m.in. żądza władzy i chęć narzucania innym swojej woli. Nie chcemy już wierzyć w złe strony ludzkiej natury, przyjęliśmy wygodną pozycję wyznawców demokracji i sami się oszukujemy licząc, że wystarczy zapomnieć o wojnach a one nie będą się powtarzać.
Optymiści stwierdzą, że COŚ lub KTOŚ nad nami czuwa (hipoteza rezerwatu) albo zdążymy uciec z naszej starej matki Ziemi.
Opinia Tomka (TS):
„Spotkanie upłynęło nam na rozmowie o możliwych sposobach zagłady ludzkości. Rozmawialiśmy o różnych epokach, w jakich człowiekowi widmo zagłady towarzyszyło (epoka lodowcowa, epidemie Czarnej Śmierci czy nawet epidemie w XIX wieku i w okresie I Wojny Światowe). Wielkim zaskoczeniem było dla mnie, że chociaż wizji zagłady nie brakuje, to jednak w kinie, chociaż ten temat jest mocno eksploatowany, nie ma tych produkcji dużo. O zagładzie atomowej, chociażby, naliczyliśmy kilka produkcji. Zaciekawił mnie motyw zmian klimatycznych jako możliwej wizji końca ludzkości. Nie zabrakło rozmów o globalnym ociepleniu i jego skutkach. Szukaliśmy odniesień w historii, kiedy zmiany klimatyczne spowodowały koniec cywilizacji (Angkor Wat, Majowie). Nie było jednolitego zdania, jaki koniec może czekać ludzkość. Mario wymienił całą listę możliwych końców i najciekawsze wydaje się chyba zidiocenie ludzkości (Idiokracja), co w epoce smartfonów i powszechnym dostępie do wiedzy wydaje się mało prawdopodobne, aczkolwiek nie takie rzeczy nasza Ziemia widziała”.
Zagłada ludzkości od zwierząt i w wyniku ich działania wydaje się być pomysłem rodem z marnych slapstickowych komedii, a jednak pomysły wskrzeszenia prehistorycznej fauny nieco niepokoją 😉 Nie martwcie się jednak na zapas. Lubimy jako ludzkość trochę się pobać, więc na kolejnym spotkaniu zafundujemy wam spotkanie z rekinami. Zapraszamy!