Tomek (TT) – Miłośnik kina klasy „B”, fantastyki i historii. Nierozerwalnie związany z grami strategicznymi ze studia Paradox Interactive.
Od ilu lat jesteś pasjonatem kina?
Filmy towarzyszą mi od dziecka, jednak nie nazywałbym siebie pasjonatem.
Jakie kino lubisz (europejskie, amerykańskie, jaki gatunek)?
Jeśli chodzi o mainstream, najbardziej lubię kino historyczne, zwłaszcza wojenne oraz szeroko pojętą fantastykę. Dla relaksu raczę się filmami akcji, mogą być wysokobudżetowe. Lubię podczas obiadu patrzeć jak kuloodporny karateka na motorówce goni mafiozów przez bazar w chińskiej dzielnicy. Podziwiając takie sceny, odprężam się.
Trzy filmy, które mógłbyś polecić oraz trzy filmy, o których trzeba zapomnieć?
Bardzo trudna decyzja. Nie mam swojego „top”. Najbardziej mogę odradzić oglądanie filmów, przy których zmarnowałem czas i które nie poruszyły mnie. W pozytywny bądź negatywny sposób. Odradzam:
„Oczy szeroko zamknięte” Stanleya Kubricka.
„50 twarzy Greya” Sam Taylor-Johnson.
„Lej dis” Tomasza Koneckiego.
Polecam natomiast wszystko to, co jest warte powrotów. Każdy ma takie tytuły, które zna prawie na pamięć, ale lubi sobie odświeżyć. Nawet po latach, kiedy sobie przypominamy dany film, zawsze odkrywamy go na nowo, patrząc z innej perspektywy. Jeśli masz takie perełki, które obejrzałeś w wieku nastu lat, a po 20 latach nie straciły dla Ciebie na wartości, to jest to właśnie film godny polecenia. Mam takich mnóstwo. Polecam:
„Złoto dla zuchwałych” Briana G. Huttona.
„Władcę Pierścieni” Petera Jacksona (wszystkie 3 części).
„Gwiezdne Wojny” Georgea Lucasa (części IV, V i VI).
Przeprowadziłeś w KMF-ie kilka prelekcji o złych filmach. Skąd twoje zainteresowanie takimi produkcjami?
Odkrywanie w sobie zamiłowania do złego kina to był długi proces. Wieloetapowy.
Będąc dzieckiem filmy stanowiły dla mnie okno na świat. Zwłaszcza te zagraniczne, na czele z hollywoodzkimi. Lata 90. to był wielki zwrot ku szeroko pojętemu Zachodowi. Byliśmy jako kraj zapatrzeni, dość bezkrytycznie, we wszystko zza Odry. W tym również w kino.
Oprócz tytułów bardziej uznanych, uwielbiałem pościgi, strzelaniny, wybuchy, wrestling amerykański itp. Żyłem jeszcze w nieświadomości. Nie potrafiłem wychwycić niedoróbek, głupot, złej gry aktorskiej, niskiego budżetu itp.
Oddzielenie ziaren od plew w tej dziedzinie było dla mnie jeszcze poza zasięgiem. Zdarzało się, że dorośli raczyli mnie niewybrednymi komentarzami odnośnie danego tytułu. Długo na przykład nie potrafiłem się pogodzić z faktem, że Hulk Hogan „walczy” na niby, a całe gale wrestlingowe są jedną wielką ustawką. To tylko jeden z przykładów jak rzeczywistość mi wylała na głowę kubeł zimnej wody. Takie jest życie. Z filmami było tak samo.
Gdy zacząłem sobie uświadamiać, że nie każdy film jest dobrze zrobiony, przyszedł moment wyparcia. Zacząłem się wstydzić, że niektóre w ogóle widziałem. Poczucie żenady pojawiało się, gdy miałem obejrzeć „Komando” lub „Uciekiniera” w czyimś towarzystwie…
Można powiedzieć, że wpadałem w swego rodzaju pułapkę, bo szukając można w każdym tytule znaleźć jakiegoś „kwiatka”.
Moment przełomowy to z pewnością szkoła średnia. Wtedy właśnie odkryłem takie cuda jak kasety VHS z amatorskimi produkcjami Z. F. „Skurcz”. Na pierwszy rzut oka było widać, czym się inspirowali twórcy. Oglądanie pościgów, wybuchów, strzelanin i wrestlingu w tym wydaniu to było nowe otwarcie.
Doceniłem tego typu rozrywkę. Można powiedzieć, że dokonałem swego rodzaju coming outu, potrafiłem oglądać takie produkcje, nie bacząc na zdanie innych. Z należytym dystansem. Zrozumiałem, że nie każdy film jest oskarowy i być nie musi! Każdy jeden może za to mieć swoich wiernych fanów, a ilu ludzi tyle opinii.
Bartosz Walaszek to….?
Człowiek renesansu w swojej klasie. Problem w tym, że ciężko go sklasyfikować.
Kochasz czy nienawidzisz Uwe Bola?
Miłość to uczucie, którym darzę jego filmy. Sam Uwe jest niezwykły. Jego kariera to jest swego rodzaju fenomen. Czasami nawet myślę, że ktoś sobie zrobił z niego eksperyment bądź żart, a sponsorując go bawił się pysznie. Taka makiaweliczna wizja całej jego twórczości może się wydawać śmieszna, ale nie sposób mierzyć tego tematu zwykłą miarą.
Na koniec niecodzienne pytanie o… rekiny (możesz popłynąć) 🙂
Będąc dzieckiem potwornie bałem się, po obejrzeniu pierwszej części filmu „Szczęki”. Wywarło to na mnie olbrzymie wrażenie. Nawet po latach jestem w stanie przyznać, że jest bardzo przyzwoity. Nawet efekty specjalne.
Kolejne części były coraz gorsze, tak pod względem fabuły, efektów, budżetu… jednak z uporem maniaka je produkowano, jadąc na renomie pierwszej części.
Po tej, kultowej serii, rekiny stały się czymś w rodzaju uniwersalnego zła. Powstało kilkadziesiąt filmów z nimi w roli głównej. Pomijam tu te produkcje, które były lepszą bądź gorszą kalką serii „Szczęki”.
Wtedy otworzyły się wrota do innego wymiaru. Do świata absurdu.
Formuła „zwyczajnego” rekina zabójcy zwyczajnie wyczerpała swoją formułę. Zaczęły powstawać superrekiny i inne cuda. Rekin zjawa? Proszę bardzo! Mecharekin? Oczywiście! Rekin-duch, który atakuje zewsząd gdzie jest woda? Jak najbardziej!
Twórcy kolejnych filmów o tej tematyce nie mają lekkiego zadania. Muszą przekraczać nieprzekraczalne. W zdumienie wprawiają mnie ich pomysły i niskie budżety. Oczywiście przekłada się to na grę aktorską. Amatorzy są w nich codziennością, a w rolę gwiazd, poza rekinami, wcielają się często aktorki i aktorzy filmów dla dorosłych.
Dla mnie to zupełnie odrębny gatunek filmów.
Jak wyobrażasz sobie świat za 25 lat?
Pod każdym względem pójdzie do przodu, ale czy to będą same dobre zmiany, to już jest kwestia bardzo mocno dyskusyjna. Dzieci, które się dziś urodzą, będą pracowały w zawodach jeszcze nieistniejących. Jest to totalne wróżenie z fusów. Wiemy przecież, że żadna wizja przyszłości się nie sprawdziła dokładnie.
Prędkość zmian w każdej dziedzinie następuje już tak szybko, że w skali 10 lat możemy mówić o przepaści pokoleniowej. Myślę, że najbliższe 25 lat kilkakrotnie doświadczy nas wszystkich w bardzo przykry sposób.
One thought on “Klubowe wywiady: Tomek (TT)”