Artur Ruducha jest znany m.in. z hołdu dla Tadeusza Baranowskiego. Hołdu udanego i zabawnego 🙂 Wiadomo było, że na hołdzie się nie skończy! I mamy do czynienia z początkiem (?) nowego cyklu. Przed nami – Kapitan Szpic i Wielki Cyrk.
Jak przystało na cyrk akcja komiksu rozgrywa się wszędzie i nigdzie, chociaż z pewnością są to polskie realia. Współczesne, o czym świadczą różne nazwy (Flakoliada) i gadżety (smartfony). Pomimo gadżetów mamy wrażenie, że odbywamy podróż w czasie… Zachowania, postacie i sam tok narracji podsuwa nam skojarzenia z… tak! prawidłowo kojarzycie – jest to parodystyczny hołd dla Kapitana Żbika, o czym świadczy kilka elementów, nie trzeba się specjalnie starać, żeby to wyłapać czy być zgredem 40+, w końcu mrugnięcie okiem do czytelnika nie musi być specjalnie kłopotliwe dla naszego umysłu. Uważni czytelnicy wyłapią również i Tytusa -> czok, czok, kozaczok.
Cóż zatem mamy? Okładkę (przód i tył), „moralizatorską” akcję śledczą, pomocnika kapitana Szpica, przerobionego zwierzchnika – naprawdę ta postać jest moim faworytem: mowa oczywiście o pułkowniku Czekoladce! Jak przystało na porządne nawiązania do oryginału, czyli Żbika, są i szpiedzy, i kobiety, jak i obowiązkowi harcerze. Przyznaję, że nieco obawiałem się pogmatwania wątków i lekkiej niestrawności wizualno-odbiorczej, ale autorzy zgrabnie wybrnęli z pułapki mieszania dwóch systemów walutowych 😉 i zaserwowali nam zwariowaną opowieść z mnóstwem żartów słownych.
W przeciwieństwie do nieco czerstwych oryginalnych Żbików Szpic i ekipa są większymi luzakami, a i humor między dymkami momentami staje się bardziej dla dorosłych niż dla młodzieży! Oczywiście, jak w każdym abstrakcyjnym dziele w pewnym momencie akcja gubi się na rzecz absurdu i musimy się skupić, żeby od śmiechu wrócić do meritum, ale uważam, że nie przekroczono dwóch ważnych zasad komiksu: nie przekombinowano z akcją czy nawiązaniami, a humor jest na przyjemnym, kreskówkowym poziomie starych młodzieżówek splecionych z parodią komuszych klimatów – wszystko wzięte na lekko, bez napinki. Wracając do kreski – przyjemna, miła dla oka i klasycznie cartoonowa, co może być niespodzianką dla czytaczy „To rozśmiesza…” Czekam na kolejne zeszyty! Nie tylko przez sentyment do „dawnych” czasów, gdy królowali Christa, Chmielewski, Pawel czy Baranowski.