Egmont uszczęśliwił miłośników starszych komiksów nową pozycją z Kleksem czyli Jonki wracają. Na marginesie – jeśli ktoś ma gdzieś w piwnicy numery „Świata Młodych” – niech odkurza i wystawia na aukcje albo… trzyma dalej 😉 Od ładnych paru lat ramole tacy jak ja są zadowoleni, ponieważ co rusz pojawiają się rzeczy wydawane jeszcze w PRL-u i czytane za malca (wznowienia i nowe przygody poskładane z pasków). Krótko pisząc: sentymentalna komiksowa jazda bez trzymanki. Oby tak dalej!
Jonki i Kleks pojawiły się w ciekawym momencie dziejowym – co w pewnym sensie tłumaczy dość sporą swobodę autorki w kreowaniu świata i realiów. Zadziwiające jest jednak, że autorce cenzura przepuściła parę aluzji i sam sposób przedstawienia gospodarki permanentnych niedoborów (ale może później byli już zajęci kombinowaniem jak spaść na cztery łapy?)
A realia świata są nadzwyczaj proste: dwójka nastoletnich przyjaciół (początkowo niespecjalnie się znosili ale chemię czuć w powietrzu) ze stworkiem Kleksem (w zasadzie znalazła go Jonka a może on chciał być przez nią znaleziony?) przeżywają fantastyczne przygody będące miszmaszem klasycznych bajek zderzonych (dość brutalnie) z szarzyzną PRL-u. Narodziny Kleksa – miłośnika atramentu (zob. „Pióro contra flamaster”) kojarzą się z narodzinami innej ikony polskiego komiksu – Tytusa. Nie wydaje się to nadzwyczaj dziwne, skoro nauczycielem i doradcą autorki był Papcio Chmiel.
Owe przygody są oczywiście odtrutką na „przejściowe” problemy i bawiąc uczą różnych sensownych (iście harcerskich) zachowań. Mimo zmiany realiów społecznych i politycznych komiksy Szarloty Pawel (właściwie: Eugenii Szarloty Pawel-Kroll) nie nudzą ani nie są nasycone jakąś okropną dawką moralizatorstwa, chociaż wiadomo, że pewne odniesienia się zestarzały – mogą być niezłą kopalnią wiedzy dla socjologów.
Komiksy Pawel czytane przeze mnie dwadzieścia parę czy trzydzieści lat temu wchodziły mi (oprócz Christy i Baranowskiego) najlepiej – może ze względu na to, że były swojsko zanurzone w znajomej rzeczywistości a jednocześnie brały pełnymi garściami ze wszystkich kanonów powieści przygodowych (np. „Porwanie księżniczki”, „Złoto Alaski” czy „W pogoni za Czarnym Kleksem”) znanych rówieśnikom (ale i rodzicom czy dziadkom)? A może dlatego, że były skrojone mocno amerykańsko z nastawieniem na akcję, którą zwykle rozkręcał Kleks – postać o złotym sercu i naturze buntownika? Kleks był niezłym aparatem – prawdziwym człowiekiem renesansu 😀 Jedno jest pewne – Szarlota Pawel z Kleksem i Jonkami stała się klasykiem polskiego komiksu i to zasłużenie. Za „Smocze jajo” i „Pióro contra flamaster” – moje ulubione albumy (chociaż wszystkie są interesujące) – powinna dostać dożywotnie stypendium od ministra kultury.
W zeszycie „Szalony wynalazca” otrzymaliśmy kilka opowieści – zarówno „moralizatorskich”, np. „Zuchowe sprawności”, „Tajemnica VIIB” i „Przygody Kuby i Kleksa” (widać, że Kleks się zmienił na bardziej dziecinnego a kreska stała się nieco mniej wyrazista – komiks jest z czasów nam bliższych) ale i typowych dla rysowniczki – mocno akcjogennych -> tytułowy „Szalony wynalazca” i „Szukajmy ciotki Plopp!”. Sporą pomocą dla fanów jest dołączona bibliografia przygód Kleksa i Jonków.
Kleks jest wydany na ładnym papierze. Widać, że stare grafiki ze „Świata Młodych” zostały odnowione. Jedyne do czego mogę się przyczepić to format pasków – szczególnie widać w pierwszej historyjce. Kadry są za małe i męczą wzrok. Egmont mógłby wydać więcej przygód Kleksa – bardziej je ujednolicić i rozdzielić, żeby całość była spójna. Warto, bo to kawał historii i duża dawka „ekszynu”!