Kontynuując „wywiadowanie” gościmy Marcina Przybyłka, o którym ostatnio jest szczególnie głośno, z uwagi na „Orła Białego.” Ale zaraz sami zobaczycie, ile ciekawych kwestii autor porusza!
Która z Twoich książek osiągnie megasukces, a z której jesteś szczególnie dumny?
O, a dlaczego to oddzielać? Czy jeśli jeden z czytelników pisze, że powieść „Sprzedawcy lokomotyw” pomogła mu przetrwać bolesną chorobę, a inna czytelniczka opowiada, że „Obrazki z Imperium” pozwoliły jej poradzić sobie z depresją, mam być dumny czy uznać to za sukces? Jak definiujesz sukces i dumę?
No dobrze, domyślam się. „Sukcesem” jest dobra sprzedaż, a „dumą” napawa dobry tekst, czy tak? Jeśli przyjmiemy taką optykę, dumny jestem z „Obrazków z Imperium”. To naprawdę dobra powieść. I znowu zacytuję jednego z czytelników: „Po lekturze „Obrazków z Imperium” uważam Cię za coś w rodzaju geniusza”. Zabawne i znamienne, czyż nie? Chyba już nigdy nie pokuszę się o napisanie tak rozległej i rozbudowanej powieści s-f.
Zaś sukces finansowy przyniesie, mam nadzieję, „Orzeł Biały”, rzecz niezwykle dynamiczna, epicka, wzruszająca, a przy tym pełna humoru.
Jesteśmy tuż po premierze Orła Białego. Czy tylko ja widzę na okładce coś podobnego do Orła Zwycięskiego z Wielkiej Rzeczpospolitej? http://wielkapedia.wikia.com/wiki/Orzeł_Zwycięski
Rzeczywiście jest podobieństwo. Oba obrazy są dumne, agresywne, z obydwoma można się identyfikować (w przeciwieństwie do obecnego orła heraldycznego – estetycznego, ale przedstawionego ze zbyt małym rozmachem. Zresztą w heraldyce nie ma „zamaszystych” symboli). Jestem jednak pewien, że Łukasz Matuszek nie wzorował się na Orle Zwycięskim. Pracował (konsultując się ze mną) nad wizerunkiem Stalowego Orła wiele, wiele miesięcy i zaczynał od zupełnie innej koncepcji, niemającej z tą powyżej nic wspólnego. Wszystkie etapy pośrednie są w archiwach jego i moich.
Jakie plany wydawnicze na najbliższe miesiące?
27 września wyjdzie pierwszy tom sagi „Gamedec”, czyli książka „Gamedec: Granica rzeczywistości” (seria Horyzonty Zdarzeń, Rebis). Będzie to reedycja rozszerzona, poprawiona, uspójniona. Zamiast dwunastu, czternaście opowiadań, wstawki między nimi, no coś, z czego czytelnicy powinni być zadowoleni. Tomek Maroński jak zwykle wykonał kawał dobrej roboty tworząc okładkę. Tak powinno było wyglądać pierwsze wydanie tej książki w 2004 roku.
Potem – zobaczymy. Mam wielkie nadzieje na wydanie chyba mojej najlepszej powieści, czyli „Symfonii życia”. Na razie nie mogę zdradzić, które wydawnictwo się za nią weźmie. To w zasadzie nie jest fantastyka, ale powieść obyczajowa. Element fantastyczny jest tam słabszy niż w „Mistrzu i Małgorzacie”. Może uda się wydać anegdoty „Grao Story”. Tu sprawa jest trudna, bo wydawnictwo publikujące te teksty będzie musiało zaryzykować. Jestem jednak przekonany, że rzecz sprzeda się dobrze. Ludzie lubią te opowiastki. Są krótkie i dają do myślenia. Można do nich zajrzeć w tramwaju, w poczekalni, na ulicy i zawsze coś ciekawego z nich wyciągnąć.
Piszę „Orła Białego 2”. Jestem w tej chwili na etapie konstruowania fabuły i ogarniania propozycji postaci. To dość obciążający i absorbujący proces.
Polska fantastyka to…Słowa klucze, plusy, minusy, braki, zalety.
O, zły adres, przyjacielu. Za słabo znam rodzimą fantastykę (w ogóle fantastykę), żeby mieć zdanie. Nieźle znam film s-f, ale prozę? Wypowiadając się na ten temat powielałbym tylko obecne w naszym grajdołku schematy i utarte opinie.
A nie, czekaj, mam jedno zdanie i je wyartykułuję: osoby opiniotwórcze oceniając walory nie tylko polskiej fantastyki przeceniają moim zdaniem odpowiedzi na pytania „co?” i „dlaczego?”, czyli ogólnie rzecz biorąc pomysł i świat, a nie doceniają odpowiedzi na pytania „kto?” i „jak?”, czyli kreacji bohatera oraz tego, co moim zdaniem w literaturze jest najważniejsze – sposobu, w jaki autor / autorka o wydarzeniach opowiada. Czas najwyższy przywrócić równowagę tym ocenom.
Moim mistrzem jest…i dlaczego. Przy okazji można wymienić książki, które wpłynęły na ukształtowanie psyche, fizys i w ogóle (także literacko).
A widzisz, czasami sobie uzmysławiam, jak jest naprawdę. Gdy leżę wygrzewając się w słońcu, na tarasie, przychodzą momenty olśnień. Wtedy widzę wyraźnie, na kim się wzoruję, opieram, kto mnie zainspirował. Ale że teraz nie leżę na tarasie, tylko siedzę w gabinecie wraz z psem Majkiem (który dzielnie obok śpi) powiem, co mi się wydaje, a nie co jest.
Wydaje mi się, że za mistrza uważam Bułhakowa, który potrafi zawrzeć dzikie zaklęcia między wyrazami. Uwielbiam Tołstoja za doskonałą psychologię, Babela za genialny styl a Diderota za odwagę polemizowania z czytelnikami, jeszcze w tekście, w powieści.
Z pewnością wielki wpływ miała na mnie Ursula Le Guin swoją delikatnością ujmowania rzeczywistości i podobnie Tolkien – gdy czytałem „Władcę pierścieni” w liceum, zastanawiałem się, jak i po co kreuje się świat? Teraz już wiem jak i trochę wiem, po co.
Najmocniej jednak ukształtowały mnie książki niebeletrystyczne. Byli to przede wszystkim Kazimierz Dąbrowski (polski psychiatra), Karol Jung i Helen Palmer. Oni pokazywali, jak patrzeć daleko i szeroko, jak analizować i syntetyzować otaczającą rzeczywistość i zachowania ludzi. Być może dzisiaj tak trudno mi dogadać się z niektórymi dyskutantami (szczególnie w internecie), bo jeśli nie masz odpowiedniego gruntu, inaczej widzisz pewne zjawiska.
Jak zaistnieć literacko? Co trzeba robić, czego nie robić a co nad wyraz wskazane żeby robić tak, żeby móc się tym później chwalić.
Hm, a co masz na myśli pytając o literackie zaistnienie? Publikację? No cóż, trzeba pisać i wysyłać. I nastawić się na wielokrotne powtórki tej sekwencji. Wielokrotne. Zanim opublikowałem pierwszą książkę, napisałem dwie i pół powieści. Obie (połówki nie liczę) zostały odrzucone. Zanim napisałem pierwsze opowiadanie o Torkilu, stworzyłem ponad pięćset anegdot Grao Story do „Świata Gier Komputerowych”. To nauczyło mnie oszczędności formy.
Ale naprawdę jest jedna metoda: wytrwałość. Składają się na nią cierpliwość, rozwój umiejętności (nie każdy umie pisać od samego początku, przeciwnie, mało kto to potrafi) i najważniejsza cnota – gotowość podnoszenia się po każdej porażce. Nie liczyłem, ile razy, niczym Wańka-wstańka dźwigałem się z kolan, ocierałem łzy, mobilizowałem się i znowu pisałem i znowu wysyłałem i tak na okrągło. Niektórzy nazywają to „ścieżką pokory”. I żeby nie było niedomówień, za każdym razem, gdy kończę pisać powieść czy opowiadanie i wysyłam je do wydawnictwa, liczę się z odmową. Czasami zresztą ją słyszę. To się nie zmienia. No, chyba, że masz nazwisko wielkie jak lotniskowiec. Wtedy wydadzą Ci, jak sądzę, wszystko.
Czy wykształcenie pomaga Ci w pisaniu?
Tak. I medyczne i psychologiczne. Pierwsze pozwala w sensowny sposób rozwiązać kwestie techniczne, w których istotne jest ludzkie ciało – liczne rozwiązania z „Gamedeca” czy „CEO Slayera” nie byłyby tak… sensowne, gdyby nie moja wiedza lekarska. Zresztą nawet w „Orle Białym” nie oparłem się pokusie i opisałem przemianę ludzi w orków nieco precyzyjniej niż musiałem.
Psychologiczna wiedza to z kolei ten obszar, który nie pozwala mi prześlizgnąć się nad motywami postaci. Wszystko musi być spójne emocjonalnie i motywacyjnie. Dlaczego pan Berbelek z „Innych pieśni” Dukaja pojechał do Afryki? Bo tak. U mnie to by nie przeszło. Niespójne. Jeśli mam ochotę wysłać bohatera z punktu A do punktu B, spędzę kilka dni nad tym, jak to umotywować. No i bardzo rzadko, jeśli w ogóle, umieszczam w swoich tekstach ludzi „złych”. Zło jest najczęściej wynikiem sprzecznych dążeń ludzi wcale niedestrukcyjnych. Wrzucenie psychopaty w treść to droga na skróty.
Przypuśćmy, że ktoś zajrzał na bloga i czyta ten miniwywiad. Jak zachęciłbyś do lektury swoich książek? Można estetycznie, ciekawie lub skandalizująco 😉
Na pewno nie informując o tym, „co” piszę, bo w ten sposób wyeliminuję zbyt wielu czytelników, którzy uwierzyli, że „co?” jest ważne (patrz jedno z Twoich pytań powyżej). Wiele razy czytałem pod (dobrymi) recenzjami moich książek: „E, to nie dla mnie. Nie moje klimaty.” Na Swaroga. Od kiedy to „klimaty” są w literaturze istotne? Czytałem książki historyczne, romantyczne, horrory, rzeczy psychologiczne, futurystyczne, fantasy oraz obyczajowe i uwierz mi / uwierzcie mi: pisarz pisze po prostu sobą, niezależnie od tego, jakie tworzy „klimaty”. Jeśli ma coś do powiedzenia, zrobi to zarówno opisując wojnę, miłość, zdradę i przyjaźń, w otoczeniu fantasy, science – fiction, mrocznym i jasnym. Jeśli pleno titulo czytelniku / czytelniczko na podstawie tego miniwywiadu uznałeś / uznałaś, że mam coś do powiedzenia, zapewniam Cię, że w moich książkach tego czegoś jest o wiele więcej, bo tu piszę na kolanie (pomaga mi Majki), a teksty literackie wielokrotnie poprawiam. Świętowid mi świadkiem.
A teraz spróbuję jeszcze raz, klasycznie: „Gamedec” to cyberpunk przechodzący w space operę. Opowieść o człowieku w zmieniającej się rzeczywistości. Widzisz, jak banalnie to brzmi? Albo o „Orle Białym”: epika, wojna, wzruszenie, humor. Czujesz się zachęcony? Ja nie. „CEO Slayer”: polski supebohater, za dnia trener biznesowy, w nocy mściciel dający wycisk prezesom. Kupujesz?
Fantastyka to nie tylko książki ale i gry czy komiksy. Czy masz tytuły, do których wracasz wręcz maniakalnie (u mnie Empire Earth i Total Annihilation)?
Ach, Total Annihilation. Kto dzisiaj pamięta tę grę? Genialny klimat, chyba w dużej mierze dzięki muzyce. Mało mam czasu na granie. Szkoda. Wracam regularnie do „Space Marine’a”. Zarówno do singla jak i multiplayera, chociaż w sieci gra w tę grę już strasznie mało ludzi, a szkoda. Wchodzę często w „Eternal Crusade” (stadium alfa, kupiłem wersję rozwojową), ale to wciąż rozwijająca się gra. Ostrzę sobie zęby na „Inquisitor. Martyr”. Przeszedłem „Battlefielda 4” i kończę „Call of Duty Advanced Warfare”. Miałem niedawno “fazę” na przygodówki i odświeżyłem “Syberię”, któregoś “Gabriel Knighta” i którąś część sagi “Broken Sword”. Staram się ukończyć „Wiedźmina 3”, chociaż słowo „ukończyć” jest mocno na wyrost. Moja postać ma wciąż pierwszy poziom.
Jeśli chodzi o komiksy, uważam, że jedną z najciekawszych serii jest saga „Slaine”. Nie ze względu na krwawe sceny, ale filozofię, która towarzyszy głównemu bohaterowi. Bardzo cenię „Wieczną wojnę” Marvano i Haldemana. Co ciekawe, wolę komiks od powieści. Jest w nim więcej przestrzeni. Bardzo lubię „Lobo”. Opowieści o nim, wbrew pozorom, często dowcipnie komentują naszą rzeczywistość. Ciekawe, czy ktoś zdecyduje się (może już to zrobił?) na przełożenie miniserii „Commission on Gawd” („Zlecenie na boga”) z udziałem Czarniana, w którym celem Lobo jest zabicie… boga. Kapitalna sprawa. Bardzo lubię opowieść „Maus”. Chociaż traktuje o holokauście i rzeczach strasznych, a narysowana jest siermiężnie, potęgą tej produkcji jest niezwykła życiowość dialogów i scen. Sceny przedwojenne i wojenne przetykane są zdarzeniami z życia rysującego ten komiks (Arta Spiegelmana) i jego ojca – bohatera opowieści (Władka Spiegelmana). Uczciwość Arta w odmalowaniu ojca – postaci co najmniej dwuznacznej – jest godna podziwu. A w ogóle nie zagaduj mnie o komiksy, bo uwielbiam ten rodzaj sztuki i mógłbym gadać i gadać.
Pytam pisarzy, czy nie korciło ich pisanie sentymentalnych romansów w małym dworku lub kryminałów – efekty są bardzo zachęcające → zob. wywiad z Andrzejem W. Sawickim – ale oprócz tego podbiję stawkę. Kolega pracujący w dziwnej instytucji stwierdził, że świetnie sprawdziłbyś się pisząc scenariusze do seriali historycznych…Rzekł człowiek czytając Gamedec. Co ty na to?
Podejmę się każdej dobrze płatnej pracy. Żona wraz z przyjaciółkami od lat namawiają mnie na napisanie romansu i chyba wreszcie to zrobię. Serial historyczny? Proszę bardzo. Potrzebować będę jednak konsultanta, bo historię znam o tyle o ile z akcentem na „tyle”.
Czas zatem chyba napisać scenariusz 😉 Dzięki za poświęcony czas i mam nadzieję, że kolejne książki twojego autorstwa nas zaskoczą a jednocześnie i wstrząsną, tak że będziemy zmieszani pozytywnie do odbioru!
Czuję się przekonany do autora i na pewno coś przeczytam, bo jak na razie nie miałem okazji. Podoba mi się szczególnie docenienie wiedzy psychologicznej, jednak często z motywacją postaci u naszych pisarzy jest „tak sobie”.