Wyścigi, wybuchy, samochody, co mogło się nie udać? Eee, no… wszystko?
Redline to animowany film akcji z 2009 roku, wyprodukowany przez studio Madhouse. Idealnie można go podsumować dwoma słowami: ładna wydmuszka.
W świecie odległej przyszłości, pełnej kosmitów, laserów, silników antygrawitacyjnych i innych bajerów, ogromną popularnością cieszą się wyścigi samochodowe, a największy z nich to tytułowe Redline. Tegoroczny Redline ma odbyć się na planecie Roboworld, której władze i wojsko nie są szczęśliwe z tego powodu, a do tego w wydarzenie miesza się mafia.
Główny bohater, „Sweet” JP, znany z tego że nie używa żadnych broni podczas wyścigów i polega jedynie na prędkości własnego samochodu i swoich umiejętnościach, niespodziewanie dostał szansę uczestniczenia w Redline. Tylko kogo to obchodzi?
Fabułę Redline można podzielić na 3 akty. Pierwszy to początkowe minuty filmu, w których obserwujemy pierwszy wyścig, Yellowline. Piękna animacja, klimatyczna muzyka, niesamowita akcja, minęło 12 minut, to już, wyłączcie film. Serio, nic więcej ciekawego nie zobaczycie. W akcie drugim mamy przygotowania do finałowego wyścigu, gdzie twórcy w nieudolny sposób próbują nadać jakąkolwiek głębię postaciom. Niestety nie widać postarania w tym elemencie filmu, bo charaktery bohaterów są płaskie jak animowana lolitka, o ich przeszłości dostajemy jakieś strzępy informacji, a główna motywacja to „wygrać wyścig”. No i nareszcie akt trzeci, tytułowe Redline, czterdziestominutowy wyścig pełen akcji, wybuchów, walk robotów, broni biologicznej, knującej mafii, wściekającego się prezydenta planety Roboworld… wait, what?! A gdzie mój wyścig?
Po co jest wątek prezydenta Roboworld? Żeby było więcej wybuchów. Wątek mafii? To samo. Oba te wątki są do wyrzucenia. Sam wyścig Redline wygląda o wiele gorzej niż początek filmu. Wszystko wybucha, dostajemy masę gadających głów, samochody zmieniają się w roboty żeby walczyć z żołnierzami Roboworld, a wyścig właściwy jest jakby w tle tego wszystkiego. W początkowym Yellowline film bił skupiony na szybkich samochodach, można było niemal poczuć benzynę w silnikach i adrenalinę w kierowcach, a w Redline to jakby oklapło, uczucie prędkości zniknęło, zastąpione masą niepotrzebnych pierdół.
Niedomagającej akcji nie ratuje niestety fabuła. Bezużyteczne wątki poboczne, bohaterowie bez wyrazu, i pretekstowy wątek główny są tylko tłem dla wydarzeń i niespecjalnie mnie interesowały, ale po wyrzuceniu wątków pobocznych całość byłaby spoko jako powód do wyścigowych zmagań. Szkoda że te zostały rozmienione na drobne. No i warto wspomnieć że zakończenie jest po prostu głupie.
Wielka szkoda, bo Redline powstawało całe siedem lat, i to widać. Stylistyka jest śliczna, projekty postaci kozackie, kolory oczojebne, a sama animacja świetna technicznie, co razem tworzy niesamowity efekt. Tylko co z tego, skoro ziewałem podczas oglądania?
Omawiane anime jest pierwszym pełnometrażowym filmem wyreżyserowanym przez Takeshiego Koike, który jak na razie stworzył jeszcze tylko jeden film, Lupin the IIIrd: Daisuke Jigen’s Gravestone. Lupina nie widziałem, ale mam nadzieję że jest lepszy od Redline’a, a kolejne produkcje Koike będą jeszcze lepsze. W końcu pierwsze koty za płoty, nie?
Zgrabnie napisany tekst, w czasie czytania tegoż miałam większą frajdę, niż podczas oglądania „Redline” 😛
Autora recenzji zachęcam do popełnienia tekstu na temat Haruhi!
Serio bohater ma ksywę „Sweet”? To faktycznie nie mogło się udać 😛